Od dłuższego czasu bacznie obserwuję nie tylko to, co znajduje się na moim talerzu, ale i różne formy aktywności fizycznej, jakie podejmuje.
Biorąc pod uwagę treningi zaczęłam zastanawiać się, czy powinnam wliczać do nich zajęcia z tańca. W związku z tym przeprowadziłam w ostatnim tygodniu mały eksperyment.
Zacznę jednak od wstępu skąd w ogóle pomysł na takie testy.
Starając się ćwiczyć nieco więcej próbowałam wprowadzić do moich zwyczajów treningi Ewy Chodakowskiej. Kierowało mną po części lenistwo, a po części brak czasu. W ostatnim okresie bardzo dużo pracy, więc wybranie się na zajęcia fitness było mocno utrudnione. Dzięki ćwiczeniom na płycie mogłam trenować o dowolnej porze, nie dostosowując się do czyjegoś grafiku pracy, oszczędzając czas na dojścia lub dojazdy, i dodatkowo za darmo. Same plusy! Ale czy a pewno? Wykonując ćwiczenia znanej trenerki w domowym zaciszu o mało nie wyplułam płuc – wiem, wiem, słaba kondycja. Niemniej jednak nie mobilizowało mnie to do kolejnych prób. Poza tym po ćwiczeniach byłam tak zmęczona, że mogłam już co najwyżej pójść pod prysznic i spać.
Pomyślałam zatem, że może metodą na zwiększenie ilości ćwiczeń będą częstsze zajęcia z tańca.
I tu pojawił się problem.
Jak w ogóle traktować taniec? Czy to forma treningu, czy rekreacji?
Wiadomo taniec tańcowi nierówny. Inna intensywność, na przykład jive’a (dużo poskoków) a rumby (powolne ruchy), przekłada się na ilość spalonych kalorii. Niemniej jednak nadal nie wiedziałam ile to może być, tak orientacyjnie.
Od kiedy używam pulsometru przekonałam się, że liczby podawane przez endomondo na ogół mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Poza tym nie uwzględnia to kilkuminutowych przerw na odpoczynek, czy pogaduchy. Ostatecznie, choć nigdy wcześniej tego nie robiłam, poszłam na zajęcia z tańca z pulsometrem.
Tego dnia ćwiczyliśmy akurat choreografię z salsy. Trafiłam bardzo dobrze, ponieważ nie był to układ bardzo wymagający - ponad moje siły, aczkolwiek udało mi się trochę zmęczyć.
Jakie były wyniki tego eksperymentu?
Otóż, ku mojemu zdziwieniu, przez godzinę zajęć (a jak wspomniałam zdarzały się w tej godzinie krótkie przerwy) orientacyjnie spaliłam ponad 370kcal. Jak to się ma do innych form ćwiczeń w moim wypadku? Otóż treningi Ewy Chodakowskiej to u mnie około 320-330kcal w 40minut. Wynik bardzo podobny, a przy tym podczas tańca nie zastanawiałam się co chwila „ile jeszcze do końca?” i „jakim cudem inni to wytrzymują?”.
Nie chcę nikogo nawracać na taniec, zniechęcać do ćwiczeń na dvd, czy jakkolwiek inaczej porównać ćwiczeń pod względem spalanych kalorii, bo byłby to zupełny bezsens. Chcę tylko pokazać, że najważniejsze to po prostu się ruszać niezależnie od intensywności czy długości. Wybrać formę, która najbardziej nam odpowiada. Tak, NAM, a nie pani z czasopisma, czy znajomej siostry koleżanki.
Co z tego, że większość osób lubi jeździć na rowerze, skoro na przykład ja tego nie znoszę. Czy mam zatem od razu wsiadać na dwa kółka i pedałować cały dzień bo inni lubią tę formę aktywności?
A może powinnam zacząć biegać o 5 rano, bo inne dziewczyny tak robią i chwalą to sobie, pomimo że od tygodnia boli mnie kostka czy kolano?
Jeśli aktywność fizyczna ma był stałym elementem naszego życia powinna przede wszystkim sprawiać nam przyjemność!
Owszem, warto spróbować wszystkiego. Bez spróbowania nie dowiemy się, czy coś jest dla nas czy nie, ale zmuszanie się później do rzeczy które nas nie cieszą tylko dlatego, że jest to modne, to robienie krzywdy samemu sobie. Nie tylko rzucimy w kąt te formę aktywności równie szybko, jak się do niej zabraliśmy, ale i możemy zupełnie zrazić się do aktywności fizycznej samej w sobie.
Ile osób, tyle przepisów na zdrowie.
Słuchaj siebie.
Rób to, co kochasz i kochaj to, co robisz!