Pierwszy tydzień
wyzwania za mną. Wyniki prezentują się tak:
Moja aktywność fizyczna ograniczyła się do chodzenia, bo biegać w taką pogodę nie zamierzam, wyciąganie roweru z piwnicy byłoby głupie i niebezpieczne, nie mówiąc już o wątpliwej przyjemności z jeżdżenia po śnieżno-lodowo-błotnej ciapie. Ten piątkowy, niebieski paseczek na wykresie, to 30 długości basenu. Nie umiem zbyt dobrze pływać, więc był to wyczyn (po którym przez trzy dni cierpiałam na bóle brzucha). Najsłabszy był wtorek, bo nie miałam czasu nawet się podrapać.
Środę za to, z racji święta, miałam wolną, leniwą. Tak leniwą, że o mały włos, a bym ją przeleżała, przeoglądała serialowo i przegrała w gry. Zmusiłam się do wyjścia na spacer i tak mnie ten spacer wciągnął, że nadrobiłam zaległość z wtorku. W nagrodę zagrałam w Dotę i chyba ogarnęłam Necrophosa. Chyba.
W tym moim chodzeniu jestem kilometr z haczykiem do tyłu, ale nadrobię go rychło. Może dziś, może jutro. Nie wiadomo.