Z kuchniami orientalnymi w Polsce bywa różnie. Owszem, mamy restauracje i bary nazwane egzotycznie i sugerujące, że w środku, bez płacenia bajońskich sum oraz bez ryzyka tsunami, możemy zakosztować każdej kuchni. Od Tajlandii po Japonię i dalej. Niestety w większości wypadków kończy się na napisach. W środku podłe składniki, gotowe sosy i pomieszanie wszystkiego ze wszystkim. W wielkich miastach, gdzie ludności napływowej jest więcej, coś drgnęło i zaczyna smakować. W mniejszych – dalej wielkie „gie”.
Jednak skąd mamy wiedzieć, jak ma smakować Tajlandia czy Chiny, skoro najdalej byliśmy w mieście powiatowym? I nie zrozumcie mnie źle, nie wymagam od każdego, żeby miotał się po świecie. W takim wypadku jesteśmy zdani na internety, bary orientalne i samozwańczych ekspertów od wszystkiego. Jeżdżenie po świecie też nie zawsze daje efekty, ale o tym kiedy indziej. Naszło mnie na wołowinę hoisin. Hoisin to taki sos, który jest robiony z fermentowanej fasoli. Jak się akurat przebywa na wsi to trudno kupić sfermentowaną fasolę, sfermentowany serek wiejski już prędzej. W internetach znajdziecie wzmiankę, że dodaje się jeszcze śliwki. Ponieważ nie wierzę internetom i korzystam z okazji, że trochę szefów kuchni znam, postanowiłam zrobić sos hoisin tak jak się powinno. Jeśli nie chce wam się robić, możecie zamówić w necie, ale co to za frajda? Ale wróćmy do sosu robionego w domu. Po byłym facecie, została mi znajomość z cudownym szefem kuchni, niejakim Khanem. Khan pochodzi z Kantonu i czasem wykazuje anielską cierpliwość, jak domagam się od niego wiedzy. Grożąc mu fochem oraz karmieniem bigosem i kiszką, jak się tylko zjawi, wydusiłam z niego przepis. Przepis z jego domu. Takim przepisom wierzę bardziej niż internetom i innym specjalistom.
Przede wszystkim w przepisie nie ma śliwek. Khan kazał mi się puknąć w czoło i określić czy chce robić śliwkowy, czy hoisin. Na moje jęki, że gdzie ja na wsi znajdę fermentowaną fasolę, oświadczył ze stoickim spokojem, żebym sobie pastę miso wzięła. I tu dochodzimy do problemu – gdzie kupować składniki? Na końcu wpisu podaję Wam kilka linków, gdzie zamawiam różne wynalazki. Zamawianie do domu trwa szybko i na drugi dzień możemy tworzyć. Najpierw chciałam zrobić kurczaka w sosie hoisin, ale zostałam wyśmiana, że kurczaki to wszyscy i mam się opanować i zrobić wołowinę. Khan kazał kupić dobry kawał na pieczeń i wrócić po instrukcje. Tak oto powstała wołowina hoisin.
Do przygotowania wołowiny hoisin potrzebujemy:
na mięso
- 1 kg dobrej wołowiny
- ryż jaśminowy ugotowany zgodnie z instrukcją
- posiekaną kolendrę
na sos
- ¼ szklanki sosu sojowego jasnego
- 2 łyżki masła orzechowego, niesolonego
- 1 łyżka miodu wielokwiatowego
- 2 łyżki octu ryżowego
- 2 łyżeczki oleju sezamowego
- 1 zmiażdżony ząbek czosnku
- ¼ łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
- 1 łyżeczka pasty miso lub pasty z fermentowanej fasoli.
Wszystkie składniki na sos wrzucamy do blendera lub moździerza i łączymy ze sobą. Taki sos możecie przechowywać w słoiku, w lodówce przez miesiąc.
Wołowinę kroimy w cieniutkie paseczki. Nie solimy! Dodajemy do niej sos hoisin, dokładnie mieszamy i odstawiamy na godzinę do lodówki. Po tym czasie rozgrzewamy wok lub dużą patelnię i wrzucamy wołowinę. Smażymy szybko, często mieszamy i utrzymujemy dużą temperaturę. Doprawiamy delikatnie solą, pamiętając, że składniki sosu są słone. Podajemy z ryżem i kolendrą. Jak ktoś nie lubi kolendry, to może dodać dymkę lub pietruszkę.
Sklepy, w których kupuję:
www.paleczkami.pl i slodkokwasny.com
Post Wołowina Hoisin pojawił się poraz pierwszy w LADY KITCHEN.