Po pierwsze: pieczone warzywa! Mogę je jeść z wszystkim. Na słodko (mimo, że należę do tych nielicznych kobiet, które uważają, że słodycze są przereklamowane i ble!), słono, pikantnie itd. Ale czasami fajnie znaleźć do nich jakiś ciekawy dodatek. Na przykład pieczonego pstrąga nadziewanego pesto. Super proste, smaczne i szybkie. Właściwie robi się samo. A takie dania lubię najbardziej w ciągu tygodnia, kiedy wracam zmęczona po pracy i jedyne na co mam siłę to otworzyć piekarnik (a i to czasami jest nieosiągalne, jak Mount Everset dla zwykłego śmiertelnika).
Pieczone warzywa najlepsze są najprostszej wersji. Grubo zmielony pieprz, sól i oliwa z oliwek (jak jest smakowa, to już szczyt burżujstwa, rozrzutności i smaku). Kroję je w spore kawałki, bo lubię jak z wierzchu są przypieczone, a w środku jeszcze trochę surowe.
Z pstrągiem sprawa się minimalnie komplikuje, bo trzeba go poddać procesowi dekapitacji, a nie jest to zbyt przyjemne, gdy patrzy na ciebie tymi ślepiami (dlatego wrażliwszym polecam kupowanie bez głowy, ja chyba przez jakiś czas zrezygnuję z jedzenia wszystkiego co ma oczy). Na szczęście patroszenie nie było wymagane, bo ktoś w sklepie zrobił to za mnie. Pozostaje przetrzeć rybę w środku cytryną, posoli, popieprzyć i wysmarować bardzo grubo pesto. Nie mam w zwyczaju nacinaniu skóry, ale jak kto woli. Ja po prostu smaruję ja przyprawami i oliwą z oliwek. I do piekarnika na 30 minut.