Istnieje wiele sposobów na zminimalizowanie odpadów żywnościowych na poziomie gospodarstwa domowego. Wszystko zaczyna się już na etapie planowania posiłków.
Oto moje sprawdzone sztuczki.
Jestem świadomym kupującym. Przed każdymi kolejnymi zakupami sprawdzam aktualny stan artykułów spożywczych w lodówce i spiżarce. Robię listę tego, co potrzebuję [mam taką żółtą przypominajkę wiszącą na kuchennej szafce]. Jeden dzień w tygodniu przeznaczam także na większe planowanie. W ten dzień siadam do rozpisywania posiłków, które będę gotować, z grubsza spisuję ich składniki i porównuję ze stanem faktycznym. Wiedząc, jakie są moje bieżące potrzeby, udaję się na przemyślane, a nie kompulsywne zakupy. Heh, nie będę Wam mydlić oczu, oczywiście jak każda zdrowa kobitka ulegam czasem promocyjnym pokusom, ale znacznie mniejszym niż kiedyś.
Kupuję częściej, a mniej. Dotyczy to produktów świeżych, przeznaczonych do szybkiego spożycia, które nie mogą długo stać. Nie każdy może sobie na to pozwolić, ale nikt nie powiedział, że częściej oznacza codziennie. U mnie wypada co 2-3 dni, ale tylko dlatego, że znaczną część naszej diety wypełniają owoce i warzywa, które schodzą w oka mgnieniu.
Sprawdzam daty ważności. Oczywista oczywistość. Aż głupio o tym pisać, zgodzicie się?
Popieram mrożenie jedzenia. Dlaczego nie stosuję? Ponieważ nie posiadam aktualnie zamrażarki. Serio! Na wszelkie pytania,
jak ja żyję? Odpowiadam,
na bieżąco! Co nie zmienia faktu, iż zamrażanie jako formę przechowywania produktów uważam za najlepszą. Doskonale stosuje się do produktów szybko psujących się, jak i robienia zapasów. Słoiki wiedzą, o czym prawię ;)
Mrożenie mrożeniem, ale jest jeszcze chłodzenie, kiszenie, wekowanie, pudełka próżniowe... A wiedzieliście, że niektóre warzywa tolerują bądź nie towarzystwo innych? Podobna zasada co na działce ma zastosowanie na paterze.
Nadaję resztkom drugą szansę. Tu nie chodzi tylko o poniedziałkową pomidorową z niedzielnego rosołu. Często wtórnie wykorzystuję też mięso albo warzywa użyte do ugotowania wywaru, dodając je do potrawek, zapiekanek. Pozostałości po pieczonym kurczaku wspaniale sprawdzają się jako składnik lunchowych sałatek, a
woda po cieciorce do bezy.
Warzywa i owoce kupuję luzem, o ile to możliwe. Po tym jak kilka razy natknęłam się na obite lub wręcz nadpleśniałe owoce, stwierdziłam,
nigdy więcej paczkowanych! Pozwala mi to wyselekcjonować świeże owoce, rozdzielić te dojrzałe od przejrzałych, odrzucić popsute. Z tego też względu wolę osiedlowe ryneczki niż marketowe molochy.
Z kolei na etapie przygotowywania posiłków najpierw zużywam te najdojrzalsze (o ile przepis to dopuszcza). Często miksuję je na domowej roboty soki, smoothie albo musy do
owsianek.
"Oczyszczam" lodówkę. Standardowo przed każdym urlopem zakupy ograniczam do minimum. Nasze posiłki opieram wówczas na produktach, które akurat mam na stanie. Bardzo często powstają wtedy udziwnione wersje klasycznych dań.
Praktykuję wdzięczność. Jakkolwiek to nie zabrzmi, ale jestem wdzięczna, że nie chodzę głodna. Jestem szczęściarą, która pod koniec miesiąca nie martwi się, czym dziecko nakarmi. Kocham to, co robię i grzechem byłoby to marnować. I nie blogować o tym ;)
OK, tyle o mnie. Zdaję sobie sprawę, że tematu nie wyczerpałam, tym chętniej poznam Wasze zdanie.
Jakie stosujecie sposoby, aby marnować mniej jedzenia? A najlepiej wcale!
Do następnego!