Mając na uwadze dotychczasowe przejścia z norweskim żarciem, przygotowywania dzisiejszej potrawy podjęłam się z niemałym dystansem. Bo co dobrego może wyjść z połączenia dorsza i sody kaustycznej, już wiem. I dziękuję! Ale kapusta i baranek zalany wodą? Przy zerowym udziale przypraw. No co? Nieee-bo. Niebo w gębie! Jeśli w Waszym guście są tłustawe potrawy o słodkawej, lekkiej nucie kapuścianego wyuzdania, to takie właśnie jest fårikål.
Pora wczuć się w sytuacje
Fårikål to danie typowo chłopskie. Nie ma się co dziwić. Z perspektywy kilku tysięcy lat czym może poszczycić się kraj zewsząd skąpany w oceanie, a powierzchnię kształtują fiordy. Na północy wieczna zmarzlina, na południu gdzieniegdzie przebija zielenina. Kraj, który przez setki stuleci żył z tego, co natura łaskawie dała. To, co teraz z epicką poprawnością nazywamy skandynawskim minimalizmem, ukształtowało się w latach 40. ubiegłego stulecia i w przeważającej mierze zawdzięczane jest ropie. To ona przetarła szlaki handlowe dla hiszpańskich pomarańczy, włoskich pomidorów i polskich jabłek. Do tego czasu trzeszczała bida. Kapusta, owce i ziemniaki.
Fakt, był jeszcze łosoś. Ale to na północy, gdy tymczasem południe skąpane było w kapuście i owcach. Wrzesień to miejsce, kiedy norwescy pasterze zaganiali swoje owieczki z majestatycznych górskich szczytów na niżej położone łąki, by te w swej ostatniej owczeeej godzinie skubały sobie trawkę i w spokoju przesiąkały aromatem ziół. Bowiem tylko naturalnie doprawione mięso nabierało niepowtarzalnego smaku i aromatu, pieszcząc później podniebienia spracowanych rolników. Tak zrodziła się prostota w najlepszym wydaniu.
Tyle historii, czas na przepis
Do wykonania 4 porcji fårikål potrzeba:
1,5 kg jagnięciny (fårikålkjøtt)
1,5 kg kapusty (hodekål)
4 łyżeczki pieprzu w ziarnkach
2 łyżeczki soli
3 litry wody
duży garnek... i sporo czasu
Kapustę kroimy w łódki (båter), mięso w mniejsze kawałki. Następnie oba składniki układamy naprzemiennie w garnku, zaczynając od mięsa. Pomiędzy kolejnymi warstwami podsypujemy sól i ziarnka pieprzu. Na koniec całość zalewany wodą i gotujemy przez 2-3 godziny pod przykryciem.
* Ja do przygotowania tego dania rozdziewiczyłam wolnowar, dzięki czemu po jedynych 8 godzinach mogłam się delektować smakiem gulaszu. Jednak było warto swoje przecierpieć.
** W bergeńskiej wersji gulasz wzbogacają ponoć ziemniaki i kalarepa. Jednak ja poleciałam klasykiem i ostatecznie wpałaszowaliśmy go z chlebem z masłem. Sporo zostało. To może...
znajdzie się ktoś chętny na owieczkę?
Po dwóch dniach norweskości, którą fundowałam Wam wespół z
Sówką, pora zmienić klimat i udać się na południe. Tam w malowniczych rejonach Austrii ze swoją kuchnią wyczekuje nas Aneta, wesoło wołając,
Hey Ho ekipo!