Wzmianka na fb o tym ciasteczku zebrała więcej lajków i komentarzy niż mój ciążowy brzuch swego czasu. Och, Wy łakomczuchy! Napisałam wówczas, że było to najpyszniejsze ciasto w mojej wypiekanej karierze. Równie szybko wykonane, co pożarte. Więc jeśli nie macie nic lepszego do roboty przez najbliższe dziesięć minut, strzelcie sobie cia-choo!Yeep! To jest możliwe! Za chwilę przekonacie się, że tylko tyle czasu wystarczy, by być przygotowanym na nagły najazd ciasteczkowego potwora vel świekry. Ze składników, które posiadacie zapewne w szafce, lodówce, pod łóżkiem...? Bez kąpania czekolady. Pach, pach, pach i zjedzone.
Mniej samej trudno było uwierzyć, że można tak szybko uporać się z ciastem. Brownie zawsze kojarzyło mi się z czymś ciężkim do wykonania. Może przez swój zakalcowy wygląd? Ale skusiłam się raz. Potem drugi. I trzeci. I tak się polubiliśmy. Polecam do niedzielnej kawy.
A Wy lubicie brownie?
Zaczyna się całkiem banalnie...
Rozgrzej piekarnik do 180 stopni. Wyściełaj formę (25x20cm) papierem do pieczenia i odstaw na dziesięć minut, hę!
Banany rozgnieć widelcem albo zmiksuj na gładko. Zmiksuj, będzie szybciej. Dodaj oliwę i jajka, dobrze wymieszaj. W osobnej misce połącz wszystkie suche składniki. Następnie przesyp je do mokrych i miksuj na gładką masę. Całość przełóż do przygotowanej wcześniej formy.
Piecz przez 20 minut. Gotowe wyjmij z piekarnika i pozostaw do wystudzenia.
I równie banalnie kończy. W paszczy. Omomomomom!
A jak oceniacie moje grafiki? Dają radę czy są tandetne?