Coraz większymi krokami zbliżają się moje okrągłe urodziny co nie ukrywam napędza chorą spiralę myśli w mojej głowie. O ile kiedy jestem w codziennym pędzie aż tak bardzo się tym mędrkowaniem moim nie przejmuję o tyle (o zgrozo! ) ostatnio przeżyłam przymusowe leżakowanie pod kołderką i tu przed myślami nie mogłam uciec. Między przekręcaniem się z lewego boku na prawy atakowały mnie pytania niczym wirus któremu uległam; Co właściwie zrobić z moim życiem? Czego ja chce? Co jest moim celem? Dlaczego dalej nie wiem co chce w życiu robić? Dlaczego nie wiem czy to czego chce to jest właśnie to czego chce?
Ja wiem że większość z Was powie: phi kobieto ty to masz problemy - ludzie naprawdę mają większe dramaty - wiem o tym. Ale wiem też że gdzieś tam jest spora grupa kobiet, które tak jak ja zadają sobie owe pytania. Młode dziewczyny po maturze, młode matki, wypalone zawodowo kobiety i można tak w nieskończoność....
Rzecz w tym że ja chce robić tak wiele, że nie potrafię się zdecydować na nic konkretnego. Niby jest mi dobrze w miejscu w którym jestem teraz bo spokojnie, bo wygodnie bo nie muszę za wiele. Jednak jeśli za kolejną dekadę będę w tym samym miejscu to eksploduję. Wiem jakie mam mocne strony a zupełnie nie robię nic żeby z nich korzystać i tu zaczyna się kolejna bo-wyliczanka. Bo dzieci, bo trzeba być odpowiedzialnym, bo ciężkie czasy, bo marzenia są dobre dla romantyków, bo a jeśli będę żałować zmiany ...
Tak po woli nazywam te wszystkie targające mną uczucia i składam je w całość jak puzzle z milionem elementów. Walczę z nastawieniem i motywacją - odwieczny problem braku wiary w siebie. Nie mogę zwalić winy na nikogo innego, ponieważ to mój okręt i ja tu jestem kapitanem.
Tylko jaką drogę wybrać?
Jak rozegrać ten czas który mam dany żeby móc powiedzieć że znalazłam drogę do portu?
Jesteście tam kochane Kobiety skołowane tak jak ja?
Macie sposób na to by naprawić kompas?