Banoffee pie na amarantusowo-bananowym spodzie z daktylowo-orzechowym karmelem, ricottą, fistaszkami i gorzką czekoladą
To ciasto było jednym, za które zabierałam się od niepamiętnych czasów. Kiedy tylko zobaczyłam zatrzęsienie bananów w spiżarni, już wiedziałam, że nadchodzi ten dzień. I oto wczoraj zerkam - banany dojrzały odpowiednio, aby wykorzystać je w tym lub innym (czyt. zamrażalnik) celu. Na spód użyłam również zbytecznego nadmiaru amarantusa ekspandowanego, którego opakowanie uniemożliwiało swobodny przegląd zawartości szuflady. I muszę przyznać, że dawno nie byłam tak oczarowana, taka dawka karmelu z daktyli od razu nastawiła mnie dobrze do dnia i spowodowała, że banan pojawił się również na twarzy ;)
Przepis:
- 8 łyżek amarantusa ekspandowanego
- kopiata łyżka kakao
- 1 duży, bardzo dojrzały banan
- 1 łyżka mielonego siemienia lnianego
- 2 świeże daktyle (lub 3 suszone, namoczone)
- 1 łyżka masła orzechowego
- mleko
- 4 łyżki ricotty
- garstka orzechów ziemnych
- 2 kostki gorzkiej czekolady
Spód: amarantus zmielić w blenderze lub młynku do kawy na mączkę. Wymieszać z kakao i siemieniem lnianym. 1/3 banana dokładnie rozgnieść widelcem i połączyć z mieszanką, uformować plastyczne ciasto. Naczynie wyłożyć papierem do pieczenia lub folią aluminiową i wykleić ciastem, w razie potrzeby podsypując amarantusem, aby nie kleiło się do palców. Wstawić do lodówki
Karmel: daktyle posiekać na małe kawałki i podgrzewać na małym ogniu z masłem orzechowym. Dodawać mleko po łyżce do konsystencji, zależnie od gęstości masła. Podgrzewać jeszcze chwilę, cały czas mieszając, zostawić na chwilę, aby trochę ostygło. Następnie wyłożyć większość na spód, zostawiając resztę do polania po wierzchu. Lekko schłodzić, aby karmel stężał.
Wierzch: Resztę banana pokroić w plasterki, większość ułożyć delikatnie na warstwie z karmelu. Przykryć ricottą. Orzechy i czekoladę posiekać. Na ricottę wyłożyć ostatnie kawałki banana, wysypać orzechy i czekoladę i polać karmelem. Całość włożyć na noc do lodówki.
Standardowo, pobudka w nocy - to jak zwykle mama nerwowo biega po domu, tym razem w poszukiwaniu antybiotyku. Znów pretensje - cały czas używam internetu, zamiast patrzeć, gdzie ona chowa pudełeczko z lekiem. Żeby dodać dramatyzmu, bandaż na mojej ręce samoczynnie rozwija się i pląta w kołdrę - ale nie, zaraz, to przecież ja powinnam spać w inny sposób, tak aby go przypadkowo nie rozwinąć. Jednak dzięki temu opuszczam dziś angielski z powodu przymusowej wizyty u lekarza i pielęgniarki. I urządzam bunt: na późniejszy włoski nie wracam - idę w kierunku domu, aby powtórzyć na jutrzejszą biologię i matematykę, nie chcę ciągle być oskarżana, że w ogóle się nie uczę. Choćbym miała stanąć na głowie, to i tak nie zdążę. Przepraszam za ten powiew pesymizmu z rana, wiem, że po południu, kiedy ponownie tu zaglądnę, emocje opadną, a ja będę śmiała się z tego, co napisałam.
Życzę miłego dnia i trzymajcie kciuki, aby tym razem bandaż został założony porządniej ;)