Ten post miał zawitać na bloga we wtorek. Twarde postanowienie, rozpisany plan treningowy, koniec pracy o godzinie 17 i brak innych wieczornych obowiązków - innymi słowy: sprzyjające okoliczności, żeby ruszyć z nowym planem treningowym po bardzo długiej przerwie. Niestety we wtorek dopadła mnie totalna trzydniowa niedyspozycja, która najpierw zatrzymała mnie w łóżku, a potem skutecznie odciągała od treningu. (stąd też brak moich wpisów od soboty). Jak to się mówi - życie. Ale jest piątek, a sprzyjające okoliczności razem ze mną, więc jedziemy!
Treningowa pustka
Znacie to uczucie, gdy długie godziny spędzone na treningach, ciężko wypracowana kondycja i siła odchodzą powoli w zapomnienie, a myśl o dłuższym treningu, pocie i ciężkim oddechu nie jest już tak miłą myślą jak kiedyś? Jeśli nie, to trzymajcie się Waszych planów i dbajcie o to, żebyście przypadkiem nie złapali jakiejś kontuzji! Ja niestety to uczucie znam, bo jestem od długiego czasu w okropnym treningowym przestoju. Wszystko ma swe źródło w lutowej wizycie w szpitalu i długim, miesięcznym dochodzeniu do siebie. Potem już poszło lawinowo - kontuzja kolana i problemy z pasmem biodrowo piszczelowym, która przy regularnych treningach się nie odzywała, a w chwili przerwy zaatakowała, rehabilitacja, niedobre bóle potreningowe... I nagle zrobił się listopad, a poczucie winy towarzyszące mi od kilku miesięcy sięgnęło zenitu. Bo jak to tak?
Ja, osoba od zawsze coś trenująca, tak łatwo ulegam urokom słodkiego lenistwa? Naprawdę długo tłumaczyłam się sama przed sobą i innymi, że przecież kilka dni w tygodniu coś robię - prowadzę zajęcia taneczne i dużo chodzę. Ale spójrzmy prawdzie w oczy. 3 godziny prowadzenia zajęć tanecznych to nie jest trening. To trochę dobrego ruchu, co by totalnie nie popaść w otępienie, ale kiedy ja się ostatnio tak porządnie zmęczyłam? Moje ciało już od dawna traktuje taniec jako część mojej codziennej aktywności, niczym nie różniącej się od spaceru czy gotowania, serio! Od dawna zdawałam sobie z tego sprawę, ale tak odzwyczaiłam się od własnych treningów, że nic z tym fantem nie robiłam.
Czas na zmiany!
Spojrzałam w lustro, na mojej twarzy pojawiło się lekkie zawahanie, a oczy zwęziły się w wąskie szparki. Ramiona i plecy - ok! Taniec pięknie kształtuje górne partie i z radością odsłaniam plecy w dogodnych momentach. Brzuch? W okresie pomiesiączkowym - super! Co prawda powoli zanikają zarysowane linie mięśni, ale nie widzę znacznych odstępstw od formy z lutego. Nogi? Schudły. Masa mięśniowa znacznie się zmniejszyła, a że na te partie ciała jestem szczególnie wyczulona, z zadowoleniem przyjęłam tę zmianę. Pomimo tego, ze obwody różnych partii mojego ciała nie zwiększyły się znacznie, a nawet w przypadku nóg - zmniejszyły się, to patrząc na swe ciało bez ubrań, dostrzegam, że to jednak nie jest to, co chcę widzieć. Chcę widzieć mięśnie oraz ładnie ukształtowaną, jedną skórę. Bo nogi schudły z mięśni, a tkanka tłuszczowa została.
Samopoczucie? O ileż było lepsze, gdy trenowałam! Więcej energii, więcej siły na zmaganie się z codziennymi zajęciami, lepsze wysypianie się, silniejsze samozaparcie, aby zdrowo się odżywiać, lepsza odporność, więcej pomysłów, lepsza pamięć i koncentracja, mniej apatii, otępienia i przede wszystkim mniej "nie-chce-mi-się". Brakuje mi tego podejścia, brakuje mi tej energii i silnej woli. Brakuje mi tego, że z pełną szczerością mogę powiedzieć: Tak. Trenuję! I uwielbiam to!
Mobilizacja sił
Dość krytycznym okiem patrzyłam na swe treningowe poczynania (a raczej ich zupełny brak) w minionym okresie. Wiem, że wymówki znajdą się zawsze, ale wypadłszy z treningowego rytmu, tym ciężej było mi się zabrać do ćwiczeń, spędzając w niektóre dni po 14 godzin poza domem na naprawdę pełnych obrotach. Ale listopad przyszedł ze zmianami - zrezygnowałam z absorbującej pracy w Kancelarii, a część ćwiczeń na uczelni powoli się kończy, więc nadszedł czas na działanie!
Jaki mam plan? Spokojny. Jestem świadoma, że moje ciało potrzebuje rozbiegu, a nie szaleńczego tempa. Szczególnie, gdy z treningów musiałam zrezygnować częściowo przez kontuzję, która w dalszym ciągu czasem mi doskwiera. Ale im mniej się ruszam, tym doskwiera bardziej.
Narzucam sobie na początek plan, zakładający 3-4 treningi w tygodniu: wtorek, środa/czwartek, piątek i niedziela. Chcę się skupić na odbudowaniu kondycji (pozostało po niej naprawdę mgliste wspomnienie), wysmukleniu nóg i ponownym zarysowaniu ładnych kształtów mięśni. Dlatego stawiam na trening ogólnorozwojowy, z naciskiem na nogi i brzuch, przeplatany z treningami kondycyjnymi. A do tego rozciąganie + roller. Będę wszystko skrupulatnie zapisywać, aby podzielić się z Wami moimi wrażeniami i przejść do kolejnego, bardziej ambitnego planu w kolejnym miesiącu.
Trzymajcie za mnie kciuki, będę tego potrzebowała!
A mi nie zostało nic innego, jak tylko iść na trening!