Będę z Wami szczera. Kupiłam spirulinę, bo byłam zachwycona kolorami koktajlów z jej użyciem. O jej właściwościach wiedziałam tyle, że jest bardzo zdrowa. No, obszerna wiedza, przyznacie. W każdym razie, kupiłam ją i dzierżąc w ręku malutkie opakowanie, zaczęłam czytać, co jest napisane na odwrocie. "1 łyżeczka (5g) zawiera: białko - 3g" Wow. "Witamina A - 97,8% zalecanego dziennego spożycia" Coraz ciekawiej. "Witamina D - 30% zalecanego dziennego spożycia" " Żelazo - 53,6% zalecanego dziennego spożycia" I tak myślę: cholera, superfood to mało powiedziane. Spirulina czekała w szafce od poniedziałku i w końcu doczekała się swego koktajlu. Zauważyłam, że najładniejsze kolory powstają w towarzystwie jasnych owoców. Od razu po obudzeniu się popędziłam do spożywczaka za rogiem, kupiłam banany i jednorazówkę miodu, która była bardziej niż kusząca, bo ja już niestety miód lawendowy wykończyłam (a był taaki dobry). Z dawnych koktajlowych eksperymentów utkwiło mi w pamięci połączenie banana ze świeżą skórką z cytryny. Tak więc blender w dłoń! Koktajl zagryzałam maślanym rogalem... Idealne, wakacyjne śniadanie.
Niestety oświetlenie nie oddaje w pełni jego cudnego koloru. Na zdjęciach robionych wewnątrz koktajl był o wiele bardziej niebieski, wręcz błękitny, ale wszystkie fotki są rozmazane (nie wiem, jak ja to robię). Chyba byłam za bardzo podekscytowana takim syrenim koktajlem, żeby opanować drżenie rąk. Do tego ozdobiłam go kwiatami (w zabójczej ilości) i liśćmi mojej melisy, która jest także tłem. Tak pięknie wyrosła!
Składniki:
Banan
Małe jabłko (miałam do dyspozycji takie, które mogę zamknąć w dłoni... aczkolwiek ja mam dość długie palce)
Łyżeczka spiruliny
Skórka otarta z 1/4 cytryny
2 łyżeczki soku z cytryny
Jabłko i banana obrać, pokroić w kostkę. Cytrynę sparzyć i zetrzeć skórkę. Wszystkie składniki zmiksować. Można koktajl nieco rozwodnić - np. ulubioną herbatą.