Dzisiaj troszkę inaczej, niż standardowo - nie będzie przepisu, będzie za to relacja. W tym roku zdarzyło się tak, że po kilku latach marzeń i wizyt palcem po mapie udało mi się odwiedzić Portugalię :) Rejon totalnie dla mnie nieznany, jak i całe południe zresztą, ale - jak wiadomo - kraj poznaje się też przez jego kuchnię, więc wrzucam wszystko, co mnie zachwyciło/zastanowiło/zaskoczyło
Przygoda zaczęła się od francuskiego Maka - tak, wiem, fast food itp, ale to jest dla nie pewnego rodzaju ciekawostka, jakie (poza standardowymi) kanapki dany Mak posiada - w poście o Finlandii widać, że mają kanapy z ciemnym chlebem, a we francuskiej knajpce niedaleko lotniska był np bajgiel ;)
Pierwsze kulinarne wrażenia z Porto zaczęły się natomiast w pobliskiej cukierence Padaria Ribeiro - na pierwszy rzut poszły bowiem najbardziej znane ciastka w całej Portugali, pastéis de Nata. Cieniutkie ciasto francuskie, a w środku masa z żółtek przypominająca w smaku domowej roboty budyń - pychota. Te ciacha były w trakcie tego wyjazdu grane jeszcze kilka razy, a w domu z pewnością poszperam za przepisem w necie ;)
Do ciastek najlepiej pasuje kawka, o, np. Galão (1/4 kawy, 3/4 spienionego mleka). Niecałe 1 euro w tej samej kawiarence. Tych kawiarenek zresztą było od groma - na naszej ulicy były trzy, każda wypełniona różnego rodzaju ciastami, ciastkami, bułkami i kanapkami (kawiarenka to zbytu uproszczone słowo, to były raczej kawiarnio-ciastkarnio-piekarnie). Co mnie zaskoczyło: można było sobie kupić ciacho i kawę i zjeść na miejscu, a że nie było za bardzo gdzie usiąść, więc ludzie przesuwali się na koniec lady do (najwidoczniej) jakiegoś z góry wyznaczonego miejsca i tam w spokoju konsumowali swoje nabytki. Takie troche zaskakujące to było ;)
Następnym must-eat na liście lokalnych przysmaków była Francesinha - kanapka wywodząca się z Porto właśnie i uznana za jedną z 10 najlepszych kanapek świata.
Ta akurat pochodzi z Café Santiago, która wg mieszkańców Porto serwuje najlepsze tego typu kanapki. Generalnie są to dwa kawałki chleba przełożone kupą mięsa, taka kanapka dla drwala ;) W środku znalazły się szynka, jakaś podsuszana kiełbasa, kawał pieczonego mięcha oraz kiełbaska, to wszystko opatulone kołderką z sera żółtego i polane obficie sosem na bazie pomidorów i piwa. Smaczna kanapka, acz drugi raz chyba bym jej nie kupiła ;)
Z zup najbardziej znane są chyba caldo verde oraz zupa warzywna (przynajmniej te dwie najczęściej pojawiały się w menu). Warszywna mnie nie pociągała, także na warsztat poszła caldo verde, tym razem w knajpce Novo Paris - zupa na bazie ziemniaków, jarmużu, oliwy i soli, z dodatkiem plastra chorizo albo innej podsuszonej kiełbaski. Podobnie jak w przypadku Francesinhy nie powaliła mnie jakoś konkretnie. Teraz jak o tym myślę, to mam wrażenie, że te wszystkie dania są po prostu dość tłuste i brakowało im jakiegoś konkretnego wykończenia w postaci przypraw. Nie wiem, czy taka jest kuchnia portugalska ogólnie, bo jadłam tylko kilka dań, więc nie będę sobie na razie wyrabiać na ten temat zdania ;)
Ciastka to już natomiast inna bajka :) Wystawy tak kuszą, o!
A tu jakiś rogalik, którego nazwy nie znam - mięciutkie ciasto drożdżowe (choć mam wrażenie, że było to pół drożdżowe, pół kruche?) z kremem budyniowym w środku, poglazurowane i posypane migdałami. Kilka dodatkowych kilo można w Portugali złapać bez problemu ;)
Dobra, przejdźmy do konkretów - obok pastéis de Nata najbardziej znane są również pastéis de Belem, wytwarzane tylko i wyłącznie w jednej cukierni w Belem (dzielnica Lizbony). Ciasteczka są lubiane i przez turystów, i przez mieszkańców, dlatego przed sklepem zawsze są duże kolejki, a w środku dzieją się czasami sceny dantejskie ;)
Generalnie, jak na moje oko i podniebienie, ciasteczka z Belem są bardzo podobne do pastéis de Nata. Nie wiem, czy to nie jest przypadkiem to samo, ale trudno stwierdzić, bo pewnie receptury jakoś delikatnie się różnią. W każdym razie jest cienkie ciasto francuskie, jest krem budyniowy mocno zarumieniony pod wpływem temperatury, a podaje się je z cukrem pudrem i cynamonem.
Kto z nas nie lubi łazić po marketach w poszukiwaniu nowości? Wiadomo, że wszyscy mamy lekkiego fizia na punkcie żarcia, także odwiedziny w lokalnym markecie są jednym z punktów zwiedzania :D
W markecie można np spotkać stanowisko z suszonym dorszem - jeśli macie psa lub kota to gwarantuję wam, że byłby tym zachwycony. Zapach suszonej ryby czuć było z daleka ;)I kilka fot produktów, których wydawało mi się, że u nas nie ma, a jak się okazało niektóre jednak są ;) Ziemniaczana tortilla z cebulą - omnomnom (do powtórzenia w domu)
Flaszowiec peruwiański (c
herimoya) - słodki, w smaku taki trochę ananas wymieszany z truskawką. Pestki podobno trujące, więc na wszelki wypadek omijałam z daleka ;) Więc po wybebeszeniu wyglądał tak: (samego owocu zostało dość mało ;) Do kupienia u nas.
Patrzyłam na te wielkie bataty w cenie niecałe 6zł za kilogram i aż mi się łza w oku kręciła, że u nas takie zdzierstwo ;) I dynia piżmowa, która u nas zdaje się jest, ale jakoś nie ogarnęłam tematu jak robiłam fotę ;)
Paluszki z łososia :D (no co? nie widziałam w oszołomie ani innym markecie :P
No ale miodu z kawałem plastra to ja jeszcze proszę Państwa nie widziałam!
No i mój osobisty hicior - cola zero, bez cukru i bez KOFEINY muahahahaha :DAcha, przypomniało mi się jeszcze - obok oliwek i pomidorów, w pojemnikach pływał sobie łubin, co mnie dość mocno zaskoczyło. No i z dziwności to do domu przywiozłam kostki rosołowe do owoców morza ;)Dobra, wyjdźmy na chwilę z marketu, bo jest tam za dużo pokus. Klimat na półwyspie jak wiadomo ciepły jest, w związku z tym wychodząc do ogródka można zobaczyć np rosnącą paprykę:
Albo drzewko mandarynkowe:
Albo drzewko pomarańczowe ;)
Albo drzewko cytrynowe!
Urzekające widoki. Jak ktoś ogródka nie miał, to sobie takie drzewka hodował na balkonie :)A na ulicy tymczasem urzekły mnie kasztany - sprzedawcy kopcili na maksa, darli się wniebogłosy, drożyżna była spora (1 euro za kilka kasztanów) no ale pewnych rzeczy trzeba spróbować :)Generalnie to, co mnie urzekło w Portugali to na pewno CIASTKA :D Te małe cukierenki wciśnięte gdzie się da, te stoliki wystawione na zewnątrz, latające mewy, gorąca kawka...Z drugiej strony jest kuchnia portugalska - z mojego doświadczenia dość tłuste potrawy, mało przyprawiane, ale akurat tej opinii nie będę sobie wyrabiać na zapas. Od marca z Wawy ruszają tanie loty do Lizbony, więc myślę, że za jakiś czas skonfrontuję swoje obecne wrażenia z tym, co zastam na miejscu ;) A tymczasem mówię Bon Appetit i boa noite :D