Zhejtować można wszystko: wygląd, niemodny ciuch, głupie zachowanie, fryzurę nie teges, skarpetki i klapki, dosłownie wszystko.
A można skrytykować kogoś za jedzenie mięsa? Też można, a co, toż to zwierzę jest!
Można by odnieść wrażenie, że przejście na wegetarianizm jest pojmowane jako równoległe przyjęcie czegoś w formie chrztu, bycia zaanektowanym do kółka terrorystycznych vege-oszołomów. Czasem się zdaje, że pewna część ludzi niemal tego oczekuje. Ataku. Ha, spróbujcie sobie wyobrazić zawiedzioną i skonfundowaną minę "mięsożercy", który na machanie kanapką z masłem przed Twym nosem, nie został obdarzony żadną ciętą ripostą ;-] Ten wyraz twarzy jest niezapomnianym widokiem, ale ten zawód skłania do... refleksji.
Nie da się też ukryć, że istnieje pewna grupa wegetarian, która lubuje się w linczowaniu wszelkich tzw. mięsożerców. Udzielają się na różnych platformach społecznościowych, forach, w internetach, rzucają obelgami i wyzwiskami, wytykają zjadanie kurzych menstruacji czy świńskich pośladków. Pewnie dlatego dużo osób przyjęło taki obraz wegetarianina. No nic, podziękować można.
Wydawałoby się, że weganie nienawidzą wszystkich, którzy odżywiają się inaczej. Błąd w założeniu. Weganizm opiera się na miłości i empatii (ależ proszę go nie mylić z dietą wegańską), jakże więc mógłby taki osobnik gardzić wszystkimi? Za indywidualne wypaczenia nie odpowiadam.
Więc wiemy najlepiej na świecie, wybrzydzamy i piętnujemy jedzenie wszystkiego, co robi kupkę, łapalibyśmy ludzi i wrzucalibyśmy ich do wrzącej wody, a następnie ługu sodowego wymiennie z kwasem solnym, jak to się dzieje z kośćmi obdartych z mięsa zwierząt przeznaczonymi na żelatynę. Halo, to tak w życiu nie działa! To wcale nie wygląda tak, że stoi się nad osobą jedzącą kanapkę z szynką (w trakcie postu!) i szydzi się z tego. Nie tędy droga. Owszem, w głębi odzywa się potrzeba szerzenia weganizmu, ale są o wiele lepsze sposoby - np. prezentowanie smacznych i zdrowych potraw w pełni roślinnych. I wiele rzeczy łatwiej przenieść do internetu. Szerzenie idei za pomocą chodzenia w pięknej koszulce "Żrę trawę" (mógłbym ciągle w niej zasuwać - po prostu zakup roku zeszłego!) i porozmawianie o tym od czasu do czasu w pełni mi wystarczy. Ewentualnie z dodatkowym naręczem bananów ;)
To jest sprawa oczywista, że chów przemysłowy jest zły, mutacje genetyczne i testowania kosmetyków przeprowadzane na zwierzętach są złe, kupno i spożywanie zwierząt też jest złe, i dla środowiska i dla organizmu ludzkiego, co już wielokrotnie udowadniano w mądrych badaniach naukowych. I ogólnie po co ładować jeszcze ten dodatkowy poziom troficzny w łańcuchu pokarmowym (albo i dwa lub trzy - zwierzęta hodowlane są pasione mączką kostną z rybich szkieletów) zwiększający około 10-krotnie ilość pestycydów w tkankach - bo mało to syfów i hormonów jest wokół? Ale luuudzieeeee! Ja też się nie urodziłem z brokułem w rączce i moimi pierwszymi słowami nie było: "banana!" :P Też się kiedyś opychałem za dużą ilością twarogu i dręczyłem patykiem ślimaki.
Szalenie mi miło, gdy ktoś zaczyna ze mną rozmowę o weganizmie okazując zainteresowanie, bo niedoinformowanie warto wykorzeniać, ale nie zawsze tak jest. Tym szczególnym przypadkiem jest ignorancja - postawa osoby olewającej wszystko, co się dzieje dookoła niej. Jawnie eksponująca swoją kebabożerność/kurczako-pochłanianie/kabanoso-podwędzanie. Takiej rozmowy to aż szkoda patykiem tykać, za bardzo cenię swoje nadnercza (kortyzol i te sprawy). Jakby obelgą było to, że żrę trawę. No żrę i dobrze na tym wychodzę :D
I fajnie byłoby zbawiać świat, fajnie jest czasem napisać coś w stylu "fajne, ale ja bym jednak zamienił czymś jajko - fajnie działa siemię lniane, spróbuj ;)", też można czasem spojrzeć z delikatną nutą politowania na rodzinkę, gdy kupuje się przy Twojej osobie słoik śledzi czy pakiet jajek z wątpliwego chowu, nie znaczy to jednak, że jest się vegeterrorystą. Bilans hipotetycznych zysków przewyższa straty, diametralnie inaczej niż przy szykanie. Ktoś może się zainteresować tematem, a dzięki delikatnemu poruszeniu struny może się zmienić wiele w życiu danej osoby. A przecież nie zawsze coś musi wynikać ze zgryzoty a z troski i dobrych chęci. I w końcu nie od razu Rzym zbudowano, a ze zmian żywieniowych mojej rodziny otwarcie mogę rzec, że jestem dumny (słyszcie to i czytajcie, że Was chwalę = jesteście obligowani od teraz [od wcześniej!] do utrzymania powodu pochwał).
Musnę jeszcze jeden temat, mianowicie: wege-towarzyszy linczujących innych wegetarian (sic!) dajmy na to za kupowanie wegańskich ciastek z olejem palmowym. Jaki jest powód? Nie wiem. Może niedożywienie, może im się niedobór Omegi-3 na mózgi porzucił, nie wiem. W każdym razie proponuję więcej zieleniny dla zapobieżenia degeneracji komórek tkanki nerwowej. Powtórzę to raz jeszcze głośno i wyraźnie, a jeśli zajdzie potrzeba, to z chęcią i przeliteruję: Każdy powód do weganizmu jest dobrym powodem tak długo, jak pozwala Ci na nim zostać.
Nie popieram także agresywnych zachowań wegetarian zafascynowanych szeroko pojętym "zdrowym odżywianiem" polegającym na obrażaniu innych dzielących dietę (z założenia) z powodu kupienia od czasu do czasu parówki sojowej czy wegańskiego żółtego sera. Jakby te produkty nie miały popytu, to nigdy nikt by o nich nie usłyszał i być może ilość osób, które zainteresują się wegetarianizmem byłaby mniejsza. Nie są to produkty ani najzdrowsze, ani najbardziej naturalne, ale nie zabraniaj innym czegoś na siłę, tylko z powodu że Ty tego nie jesz. "Od dziś nie przepadam za ziemniakami" = spalmy wszystkie pola. Czy nie brzmi to absurdalnie?
A dlaczego trajkocę niczym wynajęty kataryniarz o tym weganizmie? Bo czuję wewnętrzną potrzebę szerzenia świadomości, empatii, umiłowania roślin i zwierząt, zwrócenia uwagi na jakość pożywienia, egzystencji przyjaźniejszej środowisku i własnemu ego, bo tak mogę spożytkować energię w dobrym i szczytnym celu. I po części przeniosłem się dlatego do internetów. I nawet jeśli czasem zdarzają się potknięcia (a zdarzają się każdemu!), to nie warto się poddawać. Ale skrytykowany zostanie tylko ten, kto coś robi. Bo nic-nie-robienie to panaceum na każdą próbę krytyki.
Tak więc życzę wszem i wobec... Peas and greens! (łapiesz? peas, a nie peace ;) Love też życzę.
Zawsze liczę, że wreszcie wyjdzie krócej, a wychodzi... jak wychodzi.