Tak jak ostatnio zapowiadałam zaczynamy coś nowego. Przez następne kilka tygodni będziemy sprawdzać dla Was oferty lunchowe, naszych bydgoskich restauracji. Nie ukrywam, że takie oferty to jedyna szansa, żeby zjeść w dobrej knajpce za przyzwoitą kwotę!
Na pierwszy ruszt poszła Katarynka, urocza restauracyjka, która mieści się przy Niedźwiedziej 3.
Nie ukrywam, że idąc tam byłam głodna jak taki niedźwiedź!
Miejsce to serwuje lunchowe oferty od 12-14, a o tym co podawane jest danego dnia można sprawdzić na fejsbuku lub po prostu zapytać kelnerki (akurat nasza była przemiła i zasługuje na duży plus!).
Mi przyszło jeść tam we wtorek, więc trafiłam na średnio przeze mnie lubianą pomidorówkę i schabowego z ziemniakami i kapuchą. Za całość zapłaciłam 18 zł.
Uwierzcie mi, że na zjedzenie pomidorówki nastawiałam się psychicznie bardzo długo. To zupa, która od zawsze kojarzy mi się z niezjedzonym obiadem i ze wszystkim co złe. Ale stwierdziła, że zjem, w końcu czego się nie zrobi dla Was!
Kiedy podano mi zupę, ( Bo mi te zupę podano pani ze dzbanuszka nalała mi ją wprost do talerza, a nie pieprzneła na stół! ) stwierdziłam, że wygląda całkiem dobrze i kluski są nawet.
Cóż w smaku była poprawna, jak dla mnie trochę mało słona, ale jak na zupę traumatyczną naprawdę mnie smakowała :)
|
Nie taka pomidorowa straszna! |
Drugie danie dostałam dość szybko. Wyglądało całkiem apetycznie. Porządny schaboszczak, kapusta kiszona i pieczone ziemniaki. Wizualnie było dobrze. Ale smakowo...
Cóż... Znów będę niemiła, a tak bardzo nie chce.
Zacznę od pozytywu, bo jeden się na tym talerzy znalazł. Była to kapusta, zrobiona dobrze, fajnie doprawiona, odpowiednio kwaśna. Taka jak u mamy.
Ziemniaczki... Podobno były smażone. Jak dla mnie to były ugotowane i wytarzane w tłuszczu, żeby jakoś imitować smażenie. Niestety były słabą częścią dania. A szkoda bo ja jestem bardzo pyrożerna!
I zostaje nam mięso, główny, tragiczny bohater tej talerzowej sztuki. Wolałabym o nim nie mówić, po prostu wstać i wyjść, ale nie wypada.
Więc... schab, którego tak kocham po pierwszym kęsie wydawał się smaczny. Ale to była niezła zmyłka. Bo już kolejny kęs odkrywał masakrę. To biedne mięso ktoś po prostu srogo przesolił! Myślałam, że mam coś nie tak z kupkami smakowymi, ale mój niezawodny towarzysz też stwierdził, że jest tam więcej soli niż w Wieliczce!
|
Opis jest zbędny. |
A szkoda bo mogło być dobrze.
Oczywiście nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie czepiali się dalej.
Trochę niefajnie, że mój towarzysz nie dostał żadnej przekąski, gdy ja jadłam zupę. Musiałam biedaka dokarmiać bo umarłby zanim by dostał główne.
A jego danie też było średnie i to łagodnie mówiąc. Był to makaron z suszonymi pomidorami, kaparami, oliwkami w każdym kolorze i mega twardym kurczakiem, a całość ukraszał parmezan, który tym razem nie uratował dania. Bo uwierzcie nic tam do niczego nie pasowało.
Podsumowując. Za lunch na 4 gwiazdki daje 1,5. Jedną za panią kelnerkę, która na całe szczęście nie zapytała czy smakowało, a 0,5 za pomidorową, bo przecież ostatecznie ją zjadłam...
Jeśli znacie jakieś dobre knajpki gdzie dają smaczne i niedrogie lunche to piszcie, chętnie je odwiedzimy.