Gryczane muffiny z persymony z masłem orzechowym, rodzynkami i jagodami inkaskimi z jogurtem kokosem i brzoskwinią
Myślałam, że te muffiny nie ujrzą światła dziennego. ze względu na poranny pośpiech i brak entuzjazmu do wyjścia z łóżka. Jednak po rozerwaniu jednej, znalazłam mobilizację: lekko wilgotne wnętrze i orzechowy smak podszyty nutą cynamonu. Dla osłody bogactwo suszonych owoców, które przyjemnie urozmaiciły strukturę ciasta. Jeśli kupiliście persymonę (znaną również jako kaki) w okazyjnej cenie i nie macie pomysłu, co z niej wyczarować, to te babeczki staną się idealnym wyjściem z sytuacji :)
Przepis (na 6 małych sztuk):
- 65g mąki gryczanej- 110g puree z persymony- jajko- 1 duża łyżka masła orzechowego- 1/4 szklanki suszonych owoców (tu jagody inkaskie i rodzynki)- 1 łyżeczka oleju kokosowego- 1 łyżeczka cynamonu- 1 łyżeczka proszku do pieczenia- 1/2 łyżeczki sody oczyszczonejSuche składniki mieszamy w miseczce, suszone owoce na chwilę zalewamy gorącą wodą. Puree miksujemy z jajkiem, masłem orzechowym i rozpuszczonym olejem kokosowym. Dodajemy odsączone i posiekane owoce, mieszamy. Suche składniki przesiewamy do masy i krótko mieszamy, tylko do połączenia się składników. Pieczemy 15-20 minut w 180 stopniach.
Jeden z domowników budzi mnie zarzutem o kradzież ładowarki, od początku umilając dzień krzykiem. Ktoś inny biega w pośpiechu, w międzyczasie prasując koszulę i parząc kawę - nawet mnie nie zauważa, jestem niczym przeszkoda omijana na drodze. I tak rozpoczynam kolejny dzień: staczam się z łóżka i nawet bez entuzjazmu wlekę się do kuchni, nie mam ambicji, by starannie ozdobić babeczki, robić zdjęć i wstawiać posta. Jednak wiem, że jest mi to potrzebne - pozwoli oderwać się później od strapień i da poczucie kontaktu. Posta piszę z autobusu - wyrzucam żale znów jadąc na biologię. Cóż z tego,że 15 stron zadań otrzymałam wczoraj, przecież jak mawia mama "szukanie informacji w książce" nie jest żadną sztuką. A jednak czy gdyby na tym polegała matura, to tak dużo osób musiałoby chodzić na dodatkowe lekcje lub poprawiać ją po roku? Niektórzy nie rozumieją, że po tylu godzinach w szkole, na każdej lekcji zaliczając sprawdzian, nie jest już możliwe racjonalne użycie mózgu do celów naukowych. "Został ci tylko rok" staje się argumentem aby zrezygnować ze snu i wszelkich przyjemności. Koniec z kontrolą na jednym froncie, trzeba obrać nowy obiekt: padło na naukę. Jednak po całym dniu jestem tak zmęczona, że mogę tylko udawać, trzymając książkę przed nosem, na pewno nic sensownego z tego nie wynika. I po raz kolejny muszę uniżać się z prośbą o pieniądze - zadaję sobie pytanie - po co to wszystko..?
Edit: posta wstawiam już po powrocie, z kubkiem ciepłej, rozgrzewającej herbaty. Choć nie ukoi wszystkich bólów, rozwiąże chociaż problem zmarzniętych dłoni...
Dziękuję za wczorajsze komentarze, najchętniej odpowiedziałabym na każdy z osobna, ale nie na wszystko jest zawsze czas. Miłego dnia ;)