Kasztanowe daktylowe scramble z kaszy bulgur z orzechami laskowymi podane z jogurtem oraz duszonymi i świeżymi śliwkami
Ciekawość w końcu wygrała: po wielu widzianych przeze mnie odsłonach kaszy bulgur na słodko, postanowiłam w końcu poznać jej niewytrawne oblicze. Jednak w trakcie przygotowania poniosła mnie fantazja i stworzyłam coś na wzór scrambli - tyle, że nie z płatków, a wyżej wspomnianej kaszy, która jak się okazało, stanowi dla nich niezłą konkurencję. Konsystencję zagęściłam mąką kasztanową, jednocześnie przepełniającą danie niezwykłym aromatem, a słodyczy dodały słodkie daktyle, odpowiedzialne również za wyjątkową konsystencję kaszy. Natomiast kawałki orzechów laskowych współgrały z nutą kasztanów, czyniąc z miseczki prawdziwą ucztę dla wszystkich zmysłów. Czuję, że scramble z kaszy wejdą na stałe do mojego menu :>
Przepis:
- 4-5 łyżek suchej kaszy bulgur
- 1/5 szklanki mleka
- ziarenka z 1/2 laski wanilii
- 2 świeże daktyle
- kopiata łyżka mąki kasztanowej
- garść posiekanych orzechów laskowych
- 1/2 łyżki oleju do smażenia
- białko
Kaszę zalewamy w rondelku wrzątkiem lekko ponad jej poziom (ok. 1 cm) i odstawiamy na noc. Rano dodajemy mleko, ziarenka z laski wanilii i gotujemy chwilę do wchłonięcia płynu. Dodajemy posiekane daktyle, orzechy laskowe i mąkę i cały czas dokładnie mieszając z kaszą podgrzewamy jeszcze przez chwilę (kasza powinna być miękka, ale nie rozgotowana). Odstawiamy do wystudzenia i odparowania. Białko ubijamy na sztywną pianę i łączymy delikatnie z kaszą. Rozgrzewamy olej na patelni, wykładamy masę i smażymy kilkanaście minut na małym ogniu, co jakiś czas mieszając i przewracając kawałki na drugą stronę.
Kolejny z serii "bezdomnych piątków" spędzonych od świtu do nocy poza domem. I nie, nie są to piątkowe imprezy, ale "przyjemności" takie jak gabinet lekarski czy korepetycje. Pech chciał, że ich przesunięcie na inny dzień tygodnia nie było możliwe, więc jedyne moje beztroskie popołudnia zamieniły się w bieganinę na wskroś z jednego końca miasta na drugi. Jeśli dobrze pójdzie, w międzyczasie zawitam na niecałą godzinę w domu, by później znów wyskoczyć w pogoni za tramwajem. A kiedy wrócę już późną nocą, wreszcie oddam się matematycznym rozrywkom przed sobotnimi lekcjami. Pozostaje tylko wyłączyć tryb świadomości i egzystować, odliczając do jutrzejszego popołudnia, kiedy w końcu uda mi się choć na chwilę odetchnąć pełną piersią. Przymykając oko na wszystkie te niedogodności, zanurzam nos w "Chłopach" i uśmiecham się do ludzi dookoła, życząc im miłego dnia ;)