Gotowany kakaowy sernik z manną z duszonymi śliwkami, tahini, orzechami laskowymi i sezamem
Przyznaję się, piekłam wczoraj granolę i myślałam, że pojawi się tu na dzisiejsze śniadanie. Jednak na różnych etapach przygotowań wielokrotnie degustowałam składniki, co sprawiło, że rano niemal odpychało mnie od pachnącej blaszki. I okazało się, że dzień dzisiejszy to jeden z tych nietypowych, kiedy bez problemu można by pokombinować w kuchni, ale zwyczajnie nie ma się chęci. Wobec tego wymarzyłam sobie nie jedzonego od wieków (i nawet nie darzonego specjalną sympatią!) gotowanego sernika w wersji jesiennej: z duszonymi z cynamonem śliwkami, orzechami laskowymi i hojnym dodatkiem sezamu i tahini. Osłodzony świeżymi daktylami, a zagęszczony manną - może nie szczyt kulinarnych możliwości, ale na dziś mnie zaspokoił. A przepis na wspomnianą wcześniej wciągającą granolę pojawi się przy innej okazji ;)
Przepis
- 250 g kremowego serka
- 1 małe jajko
- 2 łyżki kakao
- 2 świeże daktyle
- 3 łyżki kaszy manny razowej
- 50 ml mleka
Serek miksujemy z jajkiem, kakao i rozdrobnionymi daktylami. Mleko wlewamy do szklanki i wsypujemy do niego kaszę, dokładnie mieszamy. Masę z sera podgrzewamy na średnim ogniu często mieszając, aż lekko się rozrzedzi. Dodajemy jeszcze raz przemieszaną mannę i gotujemy ciągle mieszając do zgęstnienia. Przekładamy do miseczki i podajemy z duszonymi śliwkami i innymi dodatkami.
Aż nawet nie wiem, co powiedzieć. Mija dzień za dniem, wszystkie takie same. "O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny" - atmosfera niczym z wiersza L. Staffa (udziela się piątkowy sprawdzian - swoją drogą dziękuję za kciuki, pytania nie zaskoczyły, a dyskretna ściąga formatu A5 pozostała niezauważona, z resztą nie tylko u mnie :D). Jednak mój nastrój bynajmniej nie dekadencki, bardziej ujawnia się nietzscheanizm i koncepcja pracy nad sobą. Układ pokarmowy już przetrawiony, teraz pora zabrać się za wydalniczy, a planimetria i figury wpisane w okrąg tudzież okręgi opisane na wielokątach przyprawiają o niemały zawrót głowy. Niedziela jednak nie może być pozbawiona przyjemności. O ile wczorajszy relaks okazał się co najmniej wątpliwy (sklep w sobotę i obijanie się o mijających ludzi), tak dziś stawiam na wyciszający spacer w psim towarzystwie, a może nawet (jeśli pogoda nadal będzie przychylna) będę miała okazję zaliczyć ostatnie w tym roku rolki.
Aha - i muszę się pochwalić, tego nie można tu nie napisać: wczoraj, wracając z sześciogodzinnych sobotnich zajęć zerknęłam na stragan. "Zaraz, zaraz, coś się tutaj nie zgadza" - pomyślałam i włączyłam wsteczny bieg chodzenia. Moim oczom ukazała się sterta awokado w cenie 1 zł za sztukę. Po dyskusjach ze sprzedawczynią uświadomiłam jej, że można wykorzystać je w sposób inny niż jako maseczkę na twarz, a sama nabyłam dwa, które dołączyły do kolekcji pozostałych czterech (od pewnego czasu zamrożonych). Liczę na to, że moje spotkanie z właścicielką straganu nie skłoni jej do zmiany ceny :)
Miłego dnia!