Znów jadę do szkoły bawić się w chemika. Będę, jak co roku, zachwalać gimnazjalistom i ich rodzicom moją szkołę. Już się nawet do tego przyzwyczaiłam, przecież właściwie, oprócz drobiazgów, nie mam jej nic do zarzucenia.
Największy plus?
Jest blisko. Chodzą do niej sami fajni ludzie. Nie ma wywyższania się. Wszyscy jesteśmy równi.
Największy minus?
Może nie będę tego zdradzać. Lepiej się nie narażać. Powiem tylko, że dla każdego jest wadą coś innego.
Czeka mnie kolejny pracowity weekend. Na dopracowanie czekają 4 matury z matematyki, więc na nudę nie będę mogła narzekać. Oprócz tego, powinnam się też zabrać z rozprawkę/opracowanie wiersza na j. polski. Choć to lubię zostawiać na ostatnią chwilę, a później pisać pod lekkim przymusem. To mnie mobilizuje. Nie wyobrażam sobie jakoś 0/50.
Nie mogę przyzwyczaić się do tego, że za niecały miesiąc kończę szkołę. Jeszcze niedawno zaczynałam liceum. Myślałam, że mam dużo czasu. Teraz wiem, że wcale tak dużo go nie miałam. Było go tylko trochę. Nie wiem, czy potrzebuję więcej. Chyba nie. To prawda, mam pustkę w głowie, ale chyba każdy przechodzi taki okres. Wiem, że jeśli się postaram, to sobie poradzę, a to najważniejsze.
Muszę się przyznać, że śniadaniowania z Wami mi czasem brakuje. Dziś w sumie dopiero w trakcie jedzenia się na tym złapałam. Może raz na jakiś czas coś tu jeszcze zagości.
Dziś jadłam pierwszorzędne placki. Wegańskie. Drożdżowe. Z cynamonem, masłem orzechowym i tahini. Wyrosły jak głupie. Były idealne. Chyba niedługo (jutro) zrobię je znów. Może z jabłkami?
Niebawem podsumowanie miesiąca. Tym razem mam dla Was i siebie trochę więcej. Odżywam powoli.