Okej, w dzisiejszym odcinku można się będzie trochę pośmiać (ze mnie, a jak!), ale i ustrzec przed podstawowymi głupstwami, nieuwagą, dezinformacją i takimi sprawami, które jednak są istotne. A i ja miałem swoje jakieś tam wegetariańskie wpadki, bo w końcu nikt nie jest idealny. Zapraszam i przestrzegam.
- Będzie ostro... Na początku mojego "wegetarianizmu" jadłem ryby. Tak, to totalna siara, ryby nie rosną na drzewach. Ale był to, nazwijmy, "warunek" wegetarianizmu. Yyy, tak.
- Przez dobre ponad pół roku (o ile nie rok) jadłem żelatynę. Niby tam dotarły do mnie jakieś mgliste wieści, że jest to robione z kości, ale jakoś to do mnie naprawdę nie trafiało. A żeby było jeszcze lepie, nie były to wcale galaretki - ćpałem na sucho z paczki pod pretekstem "na stawy". O mamo, porażka.
- Po wyczerpującym przejściu 30 kilometrów na rajdzie harcerskim i finalnym doczłapaniu się do celu, puściłem zwycięskiego pawia. Przyczyną był głód i niedożywienie, bo w tamtym czasie od terminu "racjonalne odżywianie" to chyba dzieliły mnie lata świetlne, ale to kompletnie inny temat. W każdym razie, podano mi na posiłek grochówkę z kiełbasą. Wyjmowałem kiełbasę, bo w tym wypadku coś zjeść po prostu musiałem.
- Na Sylwestrze u kolegi stwierdziłem, że coś zjem i sięgnąłem po makaron z sosem. Z sosem bolognese oczywiście, jak się okazało po kilku machnięciach widelcem -.- Dyskretnie odstawiłem talerz...
- Wycieczka szkolna w góry wraz z klasą. Wchodzi zupa pomidorowa. Zostaję zapewniony o jej "wegetariańskości". Kilka nieufnych łyżek zniknęło, ale coś mi nie pasują te dziwne oka tłuszczu pływające na wierzchu. Po zapytaniu się o gotowanie na kościach, zostałem najgorliwiej upewniony, że inaczej się przecież nie da gotować. Wiecie, to taki żart typu: "Wiesz, wnusiu, ta zupa to może i wegańska nie jest, ale na pewno wegetariańska, bo mięsko już wyjęłam".
- Fail kosmetyczny. Moja mama kupiła mydło w płynie z Białego Jelenia. Ok, zeszła połowa opakowania, patrzę na skład i kurczę, skądś znam nazwę Sodium Tallowate. Szybki wywiad środowiskowy po wikipedii. Bingo! Łój zwierzęcy. Bez niecenzuralnego słownictwa się nie obyło (a to rzadkość!). Błagam, nie kupujcie takich rzeczy, bo to jest po prostu powtórka Oświęcimia i Treblinki, inaczej się tego nazwać nie da. To samo tyczy się także kolagenu, na który ostatnio jest szał i dodaje się go nawet do niektórych wód pitnych.
Oczywiście może się tak zdarzyć, że niektórych wegańskich/wegetariańskich wpadek nie za bardzo da się uniknąć. Tutaj podam kilka przykładów: szczepionki (np. na odrę, grypę, tężec) zawierające żelatynę lub elementy białka kurzego, albo jakieś leki, które koniecznie wziąć trzeba (w razie chorób genetycznych, etc.) z laktozą w składzie. Może w ogóle warto byłoby uwzględnić oddzielny wpis o takich kwiatkach? Tutaj zdaję się na Waszą opinię i zapotrzebowanie ;)
Czy wpis o nie-wegańskich składnikach różnych produktów będzie przydatny?
A przy okazji, "pochwalcie się" haniebną wpadką, jeśli taką zdarzyło się zaliczyć :P