Jedno z najbardziej malowniczych miast basenu Morza Bałtyckiego. W okresie średniowiecza przeżywało okres niesamowitej prosperity wynikający z przynależności do Związku Hanzeatyckiego i pośredniczenia w handlu między związkiem a krajami Europy Wschodniej.
W ciągu kolejnych kilkuset lat miasto, mimo fluktuacji wynikających z jej podległości państwowej – od Zakonu Krzyżackiego po carską Rosję, rozwijało się pod względem gospodarczym i społeczno – kulturalnym. Możliwe to było dzięki geostrategicznemu położeniu, wynikającemu z rozwoju szlaków komunikacyjnych: morskich i lądowych (kolejowych). Kres świetności przyniósł rozwój lotnictwa, który na nowo określił wartość geostrategii a przede wszystkim czas kiedy Ryga znalazła się wraz z pozostałą częścią Łotwy w granicach Związku Radzieckiego.
Dziś to niewielka, w porównaniu z innymi stolicami europejskimi, siedziba władz łotewskich, a zarazem największy ośrodek polityczny i kulturalny. Mimo ponad 4 dekad pod rządami radzieckimi, zachowało wiele uroku z okresu przełomu wieków i czasu krótkiej niepodległości.
To miasto, które świetnie wypełni puste miejsce w harmonogramie Waszych wyjazdów krótkoterminowych. Idealny pomysł na weekendowy czas.
Najprostszy sposób i zarazem najtańszy sposób podróży to zakup biletu autobusowego. Niestety podróż z Warszawy do Rygi trwa około 12 godzin, ale cena biletu zakupionego w dwie strony to wydatek rzędu 200 zł. Kolejna metoda to szukanie okazji w postaci zakupu biletu lotniczego. W Rydze byłem dwukrotnie i na tę drugą podróż udało się moim znajomym kupić bilet linii lotniczych LOT w cenie ciut wyższej niż cena biletu autokarowego (oczywiście też w obie strony). Niestety to rozwiązanie niesie za sobą automatyczne utrudnienie w postaci dopasowania się do terminu przelotu w obie strony. W moim przypadku był to ostatni tydzień listopada, a więc okres nie za bardzo sprzyjający weekendowemu wypadowi, choć mój znajomy twierdzi, że miasta nadbałtyckie najlepiej jest zwiedzać w okresie jesienno-zimowym.
Kiedy już znajdziemy się na miejscu, oczywiście zaznajamiamy się z ciekawymi zabytkami i oglądamy ciekawe miejsca, ale w pewnym momencie zacznie nam doskwierać głód.
Generalnie, życie gastronomiczne miasta skupia się na Starym Mieście. Możemy natknąć się tam na malownicze miejsca, ochoczo zachęcające nas do wstąpienia na coś ciepłego do jedzenia i zimnego do wypicia. Na szczęście zasięgnąłem języka u znajomego Łotysza, który odradził mi wizyty w takich miejscach, podsumowując – „drogo i niewiele na talerzu”. I faktycznie widziałem zestawy obiadowe oscylujące w granicach od 7 euro wzwyż, a na kufel piwa trzeba wydać 5 euro. Takie miejsca omijajcie z daleka.
I wydawać by się mogło, że pozostaniemy bez wyjścia. Ale na szczęście znalazło się rozwiązanie. I to nie jedno.
W centrum Rygi, w głównym budynku Politechniki Ryskiej, gdzie obecnie mieści się główna siedziba Uniwersytetu Ryskiego, można zjeść porządny zestaw obiadowy za 2,99 euro, gdzie w grę wchodzi zupa, drugie danie i kompot. Oczywiście wtedy jesteśmy skazani na ograniczony wybór, jednak możemy zdecydować się na skomponowanie własnego zestawu wybierając z palety kilkunastu produktów do wyboru – mięs, ziemniaków, kasz, saład, surówek i zup. Oczywiście do tego mamy możliwość zakupu, jako deseru, różnego rodzaju specjałów jak budynie, kremy, ciasta i ciasteczka. Do tego herbata i nawet kawa z ekspresu ciśnieniowego. Drugi taki bar znajduje się w budynku Wydziału Filozoficzno-Historycznego, bliżej dworca kolejowego.
W samy centrum Rygi, tuż przy jednej z ulic prowadzących na Stare Miasto, naprzeciwko usadowionej w jednej z secesyjnych kamienic Galerii Centrum (Galerijas Centrs) znajdziemy miejsce, które mnie i mojemu „towarzyszowi niedoli” najbardziej przypadło do gustu – BISTRO PIPARS. Właściciele posiadają trzy punkty w mieście, z których to w centrum będzie chyba najłatwiej osiągalne. Podobnie, jak w przypadku stołówki uniwersyteckiej, mamy do wyboru możliwość skomponowania własnego zestawu obiadowego – bardzo dobrze przygotowane mięsa (nam najbardziej przypadł do smaku kurczak w różnych postaciach), kasze, ziemniaki (pieczone – mistrzostwo świata), sosy różnego rodzaju, sałatki i surówki. Cena takiego zestawu będzie się wahać dość znacznie, ale możemy tak ułożyć zestaw by jego cena nie przekroczyła 3 euro. W naszym przypadku – głodomorów – średnio płaciliśmy około 5 euro za naprawdę poważną ilość jedzenia. Do tego możemy zamówić, przykładowo, espresso macchiato za 1,10 euro. W skali 0-10 ten lokal otrzymuje ode mnie notę 9, bo brakowało mi często zup (zrzucam winę na fakt, że dość późno tam chodziliśmy, między 17 a 19), ale drugie danie rekompensowało ten niedostatek.
Naprzeciwko tego bistro trafimy do jednej z dwóch sieciówek kawiarnianych – Coffee Inn. Byłem tam dwukrotnie, z recenzenckiego obowiązku i muszę przyznać, że kawa całkiem niezła. Raz piłem Americano z mlekiem – pojemność 400 ml za 2,40 euro. Niestety, lepszą dostaniemy w Green Caffe Nero. Za drugim razem poprosiłem o kawę „Black” z mlekiem. I tu zdziwienie, bo kawa kosztuje z mlekiem 2,10 euro. Pojemność mniejsza bo 300 ml. Ale spodziewałem się, że będzie to kawa z ekspresu przelewowego, a tymczasem Pani przygotowała mi takiego większe esspreso macchiato. I to akurat polecam, nie tylko ze względu na cenę.
Drugą sieciówką, przez nas odwiedzaną, było Double Coffee. Nie jest to typowa sieciówka kawowa, jak w przypadku poprzedniczki, bowiem tutaj mamy do czynienia z rozbudowanym menu z daniami gorącymi, sałatkami, deserami i alkoholem. Próbowaliśmy tam pizzy – całkiem niezła (30 cm/6 euro), placka ziemniaczanego z serem, szynką, cebulą w cenie 5,70 euro. No i piwa. Podawane z beczki Lapćesis Ekstra (zawartość alkoholu 5,4%) w cenie 2 euro za półlitrowy kufel. I jeśli ktoś preferuje spożywanie złocistego trunku w lokalu, wtedy wybór tego lokalu to najlepszy stosunek jakości do ceny. I nie martwcie się, że nie znacie łotewskiego. Menu jest z zdjęciami dań i ich łotewską nazwą.
Gdyby ktoś zawędrował, świadomie lub nie, na drugi brzeg Dźwiny jest na północnym brzegu lokal Ciemakukulis (ulica Nometnu 9), gdzie możemy zjeść bardzo dobrą zupę w cenie 2,50 euro za talerz i zakupić świetne pieczywo na ostro – paszteciki z mąki jasnej i ciemnej z wkładką mięsną, kapustą, startym jajkiem z przyprawami.
Niedaleko natomiast mieści się Galeria Olimpia, gdzie poza drugim barem BISTRO PIPARS, mamy jeszcze kilka lokali różnego rodzaju – jeden w którym zjemy także zupy (ogromne michy zupy), jedzenie orientalne, bar z naleśnikami i plackami ziemniaczanymi z mnogością dodatków do wyboru. Poza tym mieści się tam jeden z lokali sieci Hesburger, ale nieobiektywnie muszę stwierdzić, ze wydane w nim pieniądze nie zwrócą się w postaci dobrego dania. Poza tym w tej galerii natkniecie się na największy sklep sieci spożywczej RIMI.
RIMI jest godne polecenia z dwóch powodów – alkoholu i serków. Oczywiście i tam możecie zakupić świetne pieczywo, lokalne wypieki piekarnicze, mają duży wybór mięs i wędlin, a także serów. Jednak dział alkoholowy zrobił na mnie piorunujące wrażenie. W żadnym innym miejscu, odwiedzanym przeze mnie, nie widziałem takiej zróżnicowanej gamy piwa. I to nie tylko łotewskiego, które dominuje, ale także spotkać możemy piwa czeskie, rosyjskie i białoruskie. Dodatkowo na trzech ogromnych regałach stoi cała masa win, praktycznie reprezentując wszystkie zakątki świata, gdzie produkuje się wina. Uzupełnienie stanowią regały z whisky (single malt i blendy), brandy i koniakami, szczególnie licznie reprezentowanymi przez przedstawicieli Europy Wschodniej. Jednym słowem – świat może lekko nam zakręcić się w głowie, niekoniecznie od ilości wypitego alkoholu, ale raczej od przyjrzenia się jemu.
Natomiast serki – to klasa sama w sobie. Świetne uzupełnienie pierwszego śniadania lub podstawa drugiego. Zauważyłem, że najczęściej sięgają po nie ludzie w młodym wieku – gimnazjalnym lub licealnym. Na pewno jednym z powodów ich popularności jest cena – serek o wadze 45 gram najtańszy kosztuje 22 cent, czyli w sumie około 1 złotego. Gdy dowiedziałem się o ich istnieniu, a tym bardziej po skosztowaniu doszedłem do wniosku, że taki serek mógłby znakomicie uzupełnić śniadanie przedszkolaka lub ucznia szkoły podstawowej. I z tego co wiem, Łotwa słynie z nich wśród krajów dawnego ZSRR, więc lekko dziwię się, że jeszcze nikt u nas w kraju (przynajmniej nic na ten temat nie wiem) chciał je sprowadzać lub jeszcze lepiej zacząć u nas produkować. Mamy do wyboru szeroką gamę smaków – od waniliowych, śmietankowych przez czekoladowe i orzechowe, skończywszy na owocowych – jagodowych, czy pomarańczowych. Dla mnie osobiście – mistrzostwo świata. Polecam każdemu bez względu na smak.
Gdy znajdziemy się w pobliżu dworca kolejowego natkniemy się na duży dom handlowy „Stockmann” gdzie możemy przejrzeć najnowsze kolekcje modowe, odwiedzić salon obuwniczy, perfumerię i duży sklep spożywczy. W przeciwieństwie do RIMI, w tym ostatnim możemy natknąć się na towar dość luksusowy lub sprowadzany od mało znanych u nas, ale niekoniecznie w Europie producentów. Tak jest chociażby w przypadku mojego ukochanego porto z winnicy Quinta du Noval, które możemy kupić już za 14 euro (Ruby Porty 4-letnie). Tam też kupimy najtańszego Burgundczyka – wino ze szczepu Pinot Noir w cenie 10 euro (w RIMI kosztuje 14,99, ale od innego producenta).
Ryga, pod względem turystycznym, to miasto na krótki wypad weekendowy i do którego być może nie chciałbym wracać ponownie, gdy nie serki i tamtejsze piwo. Za tym tęsknie najbardziej. I nie martwcie się nieznajomością języka łotewskiego – króluje język rosyjski (chociaż sami Łotysze niechętnie nim się posługują), ale możemy w większości przypadków także dogadać się w języku angielskim. Tylko raz byliśmy bezradni - w sytuacji gdy okazało się, że młoda dziewczyna nie znała ani rosyjskiego, ani angielskiego. Ale wybrnęliśmy z tego kłopotu.