Sezamowo-bananowy kukurydziany placek z ciecierzycy z figami, sezamem i karobowym sosem z tahini
Ugotowana ciecierzyca - okazja do strączkowego wypieku, z której nie można nie skorzystać. Na początku miał być chlebek, ale coś kusiło, aby spróbować z bezjajecznym omletem. Zblendowałam składniki - hmm, a może by tak zrobić ciastka? Masa miała idealną konsystencję. Jednak chęć omleta okazała się silniejsza. Z dużą dozą niepewności (w końcu takie eksperymenty lubią zaskakiwać) wyciągnęłam patelnię, a potem poszło niespodziewanie gładko. Omlet nie przywierał, dał się obrócić bez problemu, a co najważniejsze świetnie smakował. Gdy za oknem szaro, miło osłodzić sobie poranek bananem, w dodatku z sezamowym akcentem - niemalże jak turecka chałwa. Figi również dodały smaku rodem z Bliskiego Wschodu, a karobowy sos z tahini stanowił podkreślające sezamowy smak, lecz urozmaicone wykończenie :)
Przepis:
- 115 g ciecierzycy (ugotowanej lub z puszki)
- 25 g mąki kukurydzianej
- 10 g mąki sezamowej
- 1 dojrzały banan
- mleko (u mnie 65 ml)
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- olej kokosowy do smażenia
Ciecierzycę zblendować z połową banana, mąkami i proszkiem do pieczenia. Dodać kapkę mleka (ok. 40 ml) i ponownie zblendować. Można wstawić na noc do lodówki. Rano, po zgęstnieniu dodać pozostałe 25 ml mleka i zblendować. Smażyć na małym ogniu na natłuszczonej olejem kokosowym patelni, ok. 7 minut z każdej strony. Delikatnie obracać i przekładać na talerz.
Lubię te dni, kiedy widzę świat przez różowe okulary. Czuję się wolna i silna, a każdy wydaje się być przyjacielem. We wszystkim potrafię odnaleźć coś pozytywnego, a największe niepowodzenie zamieniam w żart. I tak było wczoraj. W Glonojadzie, jak glonojad do szyby akwarium, przyklejam się do krzesła, zagłębiając w lekturze. Uprzednio, zupełnie bez zastanowienia, bez rekonesansu menu, decyduję się na dyniowo-imbirowe curry z mlekiem kokosowym. Później zamawiam kawę, bo mogę (jak to mawia nauczyciel matematyki "mnożę przez -1, bo mogę") :D I to nic, że jestem niemalże spóźniona, to nic, że tory rozkopane i muszę dreptać na nogach, to nic, że pada. Dzielnie dreptam i uśmiecham się do każdego pomimo zmęczenia. W domu żartuję z mamy, która wyklina na Jamiego Oliviera, bo jego przepis na tacos okazał się klapą. Zakładam niepasujące skarpetki i smakuję każdą wolną chwilę aż do jutra rana. Taki nastrój zdarza się tylko bez szkoły :) I choć jestem dziś (jak to przetłumaczył słownik pewne angielskie słowo) "rozklapciała" i wyjątkowo niemrawa, z uśmiechem na ustach wędruję po książkę do biologii.