Obiecałam i Wam i sobie podsumowania treningów w każdym miesiącu. Super sprawa, bo daje świetną kontrolę nad tym, jak nasze treningi wyglądają, jakie robimy postępy (czy je robimy) i oczywiście daje nam mocnego kopa motywacyjnego. Chyba, że wszystkie siły nieba i ziemi sprzymierzają się przeciwko nam i zarzucają nas czymś, z czym ciężko walczyć, nawet przy bardzo silnej woli.
Styczeń zaczął się pięknie - w pierwszym tygodniu roku zrobiłam 5 intensywnych treningów, po których ciężko było mi się ruszyć, ale przy tym mój poziom satysfakcji wzniósł się na wyżyny. Mało rzeczy mogło mnie wtedy zupełnie powstrzymać od treningów. W kolejnym tygodniu trochę sobie odpuściłam, bo wielkimi krokami zbliżał się egzamin z prawa finansowego, o którym już wspominałam. A dzień po egzaminie dobra passa niestety minęła. Zmęczenie po egzaminacyjne skutecznie powstrzymało mnie od treningów przez kolejne 2 dni. W sumie niedługo, gdyby nie fakt, że trzeciego dnia leżałam już chora w łóżku: przeziębienie. A w gratisie, następnego dnia - jelitówka. Na pewno każdy z Was w życiu przechodził przez to (przepraszam) cholerstwo chociaż raz w życiu i wie jak potrafi wyciągnąć wszystkie soki z człowieka. Długo wracałam do siebie po tym uroczym zestawie chorobowym, a jak już myślałam, że wróciłam, to stwierdzenie "historia lubi się powtarzać" znalazło idealne miejsce w moim życiu. Bo właśnie skończyłam drugą przygodę z jelitówką w styczniu.
Szczerze? Aktualnie czuję, jakby ktoś podmienił moje ciało na jakiś starszy, zużyty model. Wczorajsze zajęcia, które prowadziłam pokazały mi jak jestem słaba. Nauka na dzisiejszy egzamin była katorgą, a na samym egzaminie nie potrafiłam zebrać myśli i bezsilnie patrzyłam w kartkę. Choroba chorobą, ale dochodzenie do siebie po przymusowym dwukrotnym przeczyszczeniu organizmu to inna bajka. Łapię witaminki, elektrolity, powoli odbudowuję odporność, rzucam się na czekoladę jak małe dziecko i liczę na to, że wyczerpałam limit jelitówek na najbliższe 10 lat. Do tego sesja nadal trwa, a ja dawno nie miałam tak wielkiej ochoty rzucić tych wszystkich notatek w kąt, położyć się do łóżka z książką i po prostu odpoczywać.
Uff, wylałam żale! Czasem tak trzeba! Dobra wiadomość jest taka, że dziś wieczorem idziemy wreszcie na nową część Gwiezdnych Wojen - rychło w czas, bo film powoli znika z ekranów! W Poznaniu tylko dwa kina grają Gwiezdne Wojny w wersji bez dubbingu (serio?!), a do tego tylko jedno w godzinach wieczornych. Jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, najbliższe dni mogą być Waszą ostatnią okazją!
Co by nie być gołosłowną, poniżej wrzucam piękne podsumowanie treningów w styczniu. I wierzę, że luty będzie tym lepszym miesiącem! P.S. Treningi taneczne sprawiają, że nie wygląda to tak źle ;)