„Taki wymarsz jest zawsze nagły. W jednej chwili wszystko się zmienia, temu, kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać i wypytywać, i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść.”
Po trzydziestym listopada to miejsce miało zniknąć. Bo jak gotować, kiedy traci się sąsiedztwo Starego Kleparza?
Można nie jeść przez tydzień, dwa, miesiąc. Można nie gotować, a jedynie stołować się na mieście (aż portfel odmówi współpracy), albo uśmiechać się do przyjaciół z pełnymi lodówkami (aż obawa przed zmarszczkami mimicznymi wygra z głodem). Dopóki smaki nie zaczynają otaczać, kusić, dominować, śnić się - można. Znów wpadłam. Książki, gazety, programy, odmoczony lakier na paznokciach, mąka na brwi, pierogi mrożone na później, zadeptana podłoga (sąsiedzi pożyczyli miotłę i jeszcze nie oddali).
Przecież zawsze gdzieś w pobliżu jest jakiś warzywniak, stragan, plac.
Przecież chodzi o ten gwar wokół jedzenia, a brudne talerze, pomysły, pełne brzuchy, wyśnione składniki, odwiedziny, zawrót głowy.
Olka.