Zapach pieczonego rabarbaru, który wypełnia kuchnię jest jednym z bardziej sentymentalych zapachów dla mnie. Przypomina mi babcię i jej maślaną kruszonkę. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że o tej porze roku nie ma nic piękniejszego. A jeśli dodam do tego kokos, pokusa staje się jeszcze silniejsza. Z każdym kęsem wspomnienia wracają. Czuję to!
Nagła chęć na słodkie pchnęła mnie w stronę tego przepisu. To znaczy najpierw skierowała mnie w stronę lodówki, bym wyjęła z niej nie tak całkiem nieoczekiwanie, bo wiedziałam, że został po ostatnich zakupach, rabarbar. Dokładnie dwie laski. Więcej nie potrzebowałam. Umyłam, pokroiłam w kostkę i oprószyłam mąką, cukrem i kardamonem.
Znacznie dłużej zeszło mi na kompletowaniu składników do kruszonki. Inspiracją do jej wykonania był jeszcze ciepły
przepis od Jadłonomii. Tak, tym razem chciałam, by ciacho wpisywało się w aktualne trendy wyszukiwarek i instagramowych hasztagów #glutenfree #nosugar i #vege. Pomijając drobny epizod z cukrem powyżej, chyba udało mi się uzyskać deser, który balansuje na granicy zdrowego, a jednocześnie nie traci nic z babcinej klasyki.
Pozostawało jeszcze przerobić go na moje (czytaj norweskie) realia. Oto, co wymyśliłam.
Rabarbalove, czyli rabarbar pod kokosową kruszonką zapiekany
2 łodygi rabarbaru
szczypta mąki
szczypta cukru
szczypta kardamonu
Piekarnik rozgrzałam do 200 st. Rabarbar pokroiłam w kostkę. Wymieszałam z mąką, cukrem, kardamonem. Przełożyłam do foremek.
1/2 szklanki płatków owsianych bezglutenowych
1/2 szklanki wiórek kokosowych
garść słonecznika
3 daktyle (namoczone 10 min. we wrzątku)
1/3 kostki margaryny kokosowej
łyżeczka kardamonu
szczypta soli
W wysokim naczyniu umieściłam wszystkie składniki na kruszonkę i zmiksowałam na jednolitą masę. Rozprowadziłam ją na przygotowany wcześniej rabarbar. I siup do nagrzanego piekarnika na 30 min.
A wróć! Jeszcze zdjęcie przed było, bo obawiałam się, że po nie zdążę.