Na zakończenie kursu języka norweskiego nasza lektorka puściła film norweski. Eiling. Pamiętam jak po jego projekcji ludziom na twarzy malowało się ni to zdziwienie, ni to niedowierzanie. A potem te pytania. Czy tam na prawdę tak jest? Czemu oni nie zamykają domów, jak wychodzą? Czy Kjell Bjørn to imię i nazwisko? Czy oni tak...? Czy oni siak...
Zapraszam na kolejną subiektywną garść faktów z krainy Rudolfa. Ciekawe czy będą one dla Was bardziej interesujące, co przydatne? A może uznacie je za zupełnie naturalne. Jednego jestem pewne. Na bank Was zaskoczę. Przekonajmy się!
Łódzkie blachy na drogach
Zawsze mi się ryjek cieszy jak widzę tutaj numery rejestracyjne zaczynające się od EL. Taki sentyment. Niestety nie mają one nic wspólnego z miastem Poznańskiego. Takiemu oznaczeniu podlegają w Norwegii pojazdy elektryczne. A jest ich tutaj sporo, np. w mojej podbergeńskiej okolicy. Dlaczego? Musicie wiedzieć, że transport w Norwegii do najtańszych nie należy. Z resztą jak wszystko inne. A na takowy transport składa się nie tylko koszt paliwa (które waha się w granicach 13-16 NOK/l), co przejazd tunelami... płatnymi. Drogami płatnymi. I nie mówię tu o autostradach. Do samego Bergen wjazdu "strzeże" 14 bramek! I promy. Także płatne. Są miejsca, do których dostaniecie się tylko drogą wodną. A są takie, do których droga wiedzie przez tunel, np. Nordkapp. I tu z ulgą dla portfela przychodzą właśnie samochody elektryczne, bowiem zwolnione są one z opłat drogowych. Tankować ich nie trzeba. Szkoda tylko, że nie nadają się na długie trasy. Ale coś za coś. Do sklepu po chleb wystarczą.
Za pięć minut dwudziesta
Bo jeśli po coś mocniejszego, to tylko do dwudziestej. Później kotara i nara. Wiecie ile razy dane mi było się przekonać o bezwzględności pani kasjerki. Nie na własnej skórze, ale świadkiem kilku łzawych scen byłam.
Ale jest zaledwie pięć po! I ślepka niczym kot ze Shreka. Jednak odpowiedź jest zawsze ta sama.
Nie da rady. Nie mogę. Zakaz! A ja bym powiedziała nawet prohibicja. Mocny alkohol kupicie tu bowiem w jednym rodzaju sklepów, Vinnmonopolet. W dni powszednie otwarte do 18.00 (soboty do 15.00). W normalnych spożywczakach sprzedają co najwyżej kiepskiej procentowości
siki piwo. Po 30 NOK za sztukę.
Druga ciekawa sprawa. W Norwegii zaokrąglają rachunki. Niby maję te swoje grosze (øre), ale chyba tylko na papierze. W praktyce zawsze cena idzie w dół lub w górę NOK. Aha, i nie łudźcie się, że tutaj cokolwiek kosztuje złotówkę, tzn. noka. No, może reklamówka w sklepie, którą zawsze ale to zawsze oferuję. Vil du ha pose? przyswoiłam szybciej niż dzień dobry.
Po jedenaste. Nie wyrzucaj!
W Norwegii nic się zmarnować nie może. Czuwa nad tym Fretex, Remiks i freeganie. O ile Fretex i Remiks jestem w stanie ogarnąć moim małym rozumkiem, bo to takie dobrze wyposażone SH. Z tym, że pierwszy to bardziej ciucholand i cała kasa idzie na cel Armii Zbawienia. Do drugiego zaś wywozicie wszystko to, czego już nie używacie. I analogicznie wszystko możecie tu wyszperać. Począwszy od sprzętu RTV AGD, nart, talerzy, garnuszków na książkach i duperelach skończywszy. O tyle freeganizm, tutaj? Jeśli wydaje Wam się, że dopuszczają się go tylko szparujący studenci, bezdomni i turyści, to jesteście w błędzie. Jeśli myślicie, że w kontenerach ląduje żywność niezdrowa i zepsuta, to nie zawsze. Jeśli myślicie, że to obciach, to jak nazwać marnotrawstwo, którego dopuszczają się wielkie sklepy albo restauracje? Oczywiście nie jest to zjawisko nagminne, a spotykane. Ale sami przyznacie, że w ociekającym ropą kraju, może wprawić w osłupienie. Takie życie...
A na kolejną dawkę rewelacji zapraszam już za tydzień. Zastanawiam się tylko, czy znajdę coś, co jest w stanie przebić freeganizm. A może Wy macie jakieś pytania odnośnie norweskiego życia? Śmiało podrzucajcie w komentarzach. Postaram się rozwiać Wasze wątpliwości.
Do miłego!