...to czas przytłumionych dźwięków, przygaszonych świateł. Spokoju w sercu, na które - być może - czeka się cały rok albo dzień, by (kiedy dzieci usną) usiąść i w ciszy uśmiechnąć się, tak ciepło.
Pewne dwa grudniowe wieczory spędziłam na wypisywaniu kartek świątecznych. Zapalone świece, stosik karteluszek dookoła, flamastry od synka ("Och, możesz pożyczyć, mamo, możesz!") i uśmiech.
Zastanawiam się w tym roku... Tyle osób marudzi na dekorowanie domu już w listopadzie, na ubieranie choinki w pierwszej połowie grudnia... Ale po raz kolejny święta minęły tak szybko... Nim się obejrzałam, wybrzmiały kolędy, wczoraj RMF Classic powrócił do muzyki filmowej. Choinka ubrana w Wigilię, a tutaj już po świętach... I tak, wciąż cieszy oczy, ale czuję, że coś już minęło, skończyło się, że teraz czeka się na nowe, które wraz z nastaniem nowego roku znów pachnie czymś przebrzmiałym... Atmosfera oczekiwania ulatuje, coś się dokonało...
Nie wiem, pewnie za rok znów ubiorę choinkę dopiero w Wigilię, tradycyjnie, ale nie będę tak marudzić... Będę słuchać kolęd już od pierwszego dnia ostatniego miesiąca roku... By ten cudowny czas, to ciepło, które gdzieś tam zakodowała we mnie kultura, było ze mną jak najdłużej...