Jakie to szczęście, że przez parę dni mam wolne. Może nie jest to związane z wczesnymi wakacjami, a uczeniem się do egzaminów…No ale i tak mnie to cieszy. W końcu mogę przygotować coś w miarę wcześnie i nie odgrzewać „wczorajszego” obiadu w mikrofalówce. Jako, że podczas nauki zawsze, ale to zawsze łapie mnie wilczy głód, staram się jeść coś sytego, by nie marnować swojego czasu na kolejną przekąskę czy podgryzaniem. Tak powstały kotleciki z ciecierzycy. Z wyglądu niepozorne, jakieś takie na trzy kęsy, ale za to syte, że nie zje człowiek więcej niż dwa naraz.
Potrzebujesz:
- 2 kubki ugotowanej i wystudzonej ciecierzycy
(proponuję namoczyć ciecierzycę dzień wcześniej z rana, a wieczorem ugotować do miękkości, ostudzić i trzymać w lodówce do tego dnia właściwego ;))
- pęczek natki pietruszki
- 3 łyżki mielonego siemienia lnianego
- 1 łyżka oleju lnianego
- ząbek czosnku albo i dwa
- 1 łyżeczka słodkiej papryki
- 2 szczypty kuminu rzymskiego
- 2 szczypty mielonej kolendry
- sól
- pieprz
Przygotowanie:
Od razu uprzedzam, że nie użyłam do przygotowania kotlecików blendera, tylko maszynki do mielenia (moja nazwa: strączkowych). Nie wiem jak wyszłyby po zblendowaniu, ale pamiętam czasy, kiedy zawsze po użyciu blendera nie chciały mi się lepić albo były za miękkie, więc ze swojego doświadczenia odradzam.
Dobra do rzeczy. Siemię lniane zalewasz 6 łyżkami gorącej wody, mieszasz i odstawiasz. Ciecierzycę mielisz w maszynce do mielenia strączkowych. Dodajesz do niej posiekaną natkę pietruszki, wyciśnięty czosnek, przyprawy, olej i kleiste siemię lniane. Wszystko wyrabiasz w dłoniach (tak w dłoniach, umytych i czystych oczywiście i nie ma w tym nic zdrożnego ;)) formujesz kulki i spłaszczasz, kładziesz na papierze do pieczenia i wsadzasz do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Pieczesz 20 minut, po czym przekładasz na druga stronę i dopiekasz ok. 10 – 15 minut. I gotowe! Smacznego!
U mnie w wersji z ryżem, fasolką z parownika i surówką z rzodkiewek i marchwi: