Oszukali mnie. Właściwie gliwicka mama, która miała zostać na śniadaniu. Specjalnie z myślą o niej zrobiłam tę pastę (bo tylko takim dziwakom jak ona i ja smakują takie rzeczy). Mama wyszła, pasta została. Pomyślałam, że będę "męczyć" śniadanie jeszcze przez parę dni, ale nieee. Wszyscy zjedli, nikt nie marudził. I najlepsze - mam zrobić podobną pastę na najbliższą imprezę. Cu do wnie. Ps. No dobra, marudziła jedna osoba. Wiadomo która.
Składniki:
1 szklanka ciecierzycy
1 szklanka świeżego groszku (można użyć mrożonego)
1/3 szklanki zimnej wody
2 ząbki czosnku
pół małego pęczka natki pietruszki
pół małego pęczka koperku
2 łyżki oliwy extra virgin
sok z połowy cytryny
sól
pieprz
Ciecierzycę zalewamy wodą, odstawiamy na noc, mniej więcej dwukrotnie zwiększy swoją objętość. Na drugi dzień gotujemy ją do miękkości (potrwa to około godziny), odcedzamy i studzimy. Groszek gotujemy również do miękkości. Jeżeli chcecie żeby pozostał pięknie zielony, od razu po ugotowaniu wrzućcie go do miski z lodem i bardzo zimną wodą - to go zahartuje. Do blendera wrzucamy ciecierzycę, groszek, czosnek, oliwę, sok z cytryny i 1/3 szklanki wody, miksujemy do uzyskania kremowej pasty. Jeżeli wyszła za gęsta, można dolać do niej więcej wody. Całość doprawiamy solą i świeżo mielonym pieprzem, dodajemy poszatkowane zioła i wszystko dokładnie mieszamy.