Głównym gościem jest pieczona dynia, w towarzystwie m.in. mleczka kokosowego, marchewki, pietruszki i imbiru. Nie wiem, jak to działa, ale działa już od kilku lat - miałam dziś naprawdę zły dzień, a jak wróciłam do domu, bez namysłu zaczęłam kombinować z tym kawałkiem dynii, który dostałam od mamy. I tak musiałam go w końcu wykorzystać. Już po kilku minutach poprawił mi się humor, tym bardziej, że nie spodziewałam się takiego efektu. Pierwszy raz zrobiłam zupę z dynii, zresztą miałam mało podejść do jakiejkolwiek zupy, sama nie wiem czemu. Odkryłam dziś zupełnie nowy smak, no, przynajmniej dla samej siebie. Byłam prawie pewna, że wyjdzie coś mdłego i dziwnego, ale jest naprawdę pycha! A najlepsze jest to, że wszystko jest na oko. Sugerowałam się przepisem Beaty Sadowskiej z książki "I jak tu nie jeść!" (którą bardzo bardzo polecam!), ale i tak nie miałam kilku składników.
Kokosowa zupa z pieczonej dynii.
Czego użyłam? /na 3-4 porcje/- 1/5 sporej dynii
- 2 marchewki
- 1 pietruszki
- ok. 6 cm pora (tak na oko...)
- 3-4 łyżki mleczka kokosowego (z puszki)
- 2-3 łyżek oliwy z oliwek
- około 2 szklanki wody
- cynamonu
- plasterka imbiru
- soli
Z tego co wiem, podobne zupy robi się zazwyczaj ze świeżej dynii, ale ja miałam zamrożoną.
Najpierw ją odmroziłam, a później:
1. Grube paski rozłożyłam na blaszce z papierem, polałam oliwą z oliwek i posypałam cynamonem i solą. Piekłam w 180 stopniach, przez 30 minut.
2. W tym samym czasie ugotowałam pokrojoną resztę warzyw w 2 szklankach wody (od razu z imbirem).
3. Kiedy warzywa były dość miękkie, dorzuciłam upieczone paski dynii, dodałam mleczko kokosowe i odrobinę soli. Trzymałam na ogniu jeszcze z 2 minuty.
4. Czas na blender - 2 minuty miksowania i można jeść!
Ciekawe jakby smakowało coś takiego z papryką, albo gruszką. Takie mi naszły pomysły i jak jeszcze zdążę dorwać dynię w tym roku, to chyba wypróbuję. Ostatnio więcej eksperymentuję i mam ochotę na więcej. (: