Panta rhei
Skończyłam 22 lata. Sposób celebrowania był dla mnie oczywisty - exclusive szamka. I poszło... Futomaki, california i węgorz. Uczta jakich mało. Dzięki nim od wtorku czuję niewidzialne kopy w brzuch, nie jem i prawie nie piję. Skończyło się na małym ładowaniu. W szpitalu.
Ten wzrok innych pacjentów leżących na sali. Blondzia, na pewno nie ma więcej niż 18 lat, non stop naparza w telefon i głupio się do niego śmieje - na pewno jest zdrowa. Przeleżałam parę godzin z glukozą w żyle. Może myśleli, że jakaś bulimiczka wpadła na lunch?
Miałam od poniedziałku cisnąć na siłce, jadłam czysto i zdrowo. Aaaaaaaand it's gone.
Przede mną katorga "stopniowego zwiększania porcji", która pewnie jest znana większości z Was. Nie ukrywam, że może mi to zwyczajnie nie wyjść. Konkluzja? Metabolizm nastawiony na 300 kcal dziennie nie nadąży nawet za słynnymi 1500 kcal Chodaka. Dzień dobry dodatkowe kilogramy.
What now?
Powoli zaczynam jeść coś oprócz wszystkiego wyprodukowanego bez bebiko, co mnie cieszy - nie mogę patrzeć na papki, srsly. O porządnych treningach nie ma mowy. Z takim mikro żołądkiem niczym 200 kg kobieta po operacji bariatrycznej jem maleńkie porcje, ergo nie mam siły na jechanie 20-minutowych AMRAPów. Pozostaje mi jedynie czekać aż dojdę do stanu poprzedniego.
Znowu się cofam. Odwodniony organizm woła o ratunek. Twarz wygląda jak po masakrze, a ciało zahacza o wymiary chudych szkap. Z okazji urodzin.