Muffinki szpinak-mięta-banan z ziarnami kakaowca, kremowym serkiem, wiórkami kokosowymi i malinami
Kiedy usłyszałam od mamy, że nadeszła jej kolej na upieczenie ciasta-giganta do pracy (swoją drogą podoba mi się ta tradycja), od razu wiedziałam, że moim dzisiejszym śniadaniem również będzie jakiś wypiek. Wahałam się mocno, w końcu jesienne jabłka, gruszki i figi oraz orzechy włoskie jeszcze w skorupkach błagalnie patrzyły z koszyka. Decyzja jednak została podjęta za mnie: znalazłam na ogródkowym krzaczku pozostałości malin, które idealnie komponowały się z resztkami liści szpinaku w lodówce. Dla orzeźwienia skorzystałam również z ostatnich, zbieranych z bólem serca gałązek mięty - w końcu jeszcze niedawno była bujna jak chwast. Jednak "kto zjada ostatki, jest piękny i gładki" - pomyślałam i ochoczo zakasałam rękawy do roboty. Jeszcze po wyjęciu z piekarnika plułam sobie w brodę, że zamiast przyzwoitego szklanego naczynia użyłam papilotek-świstków. Obawiałam się bowiem, że nie będę w stanie wyswobodzić z nich muffinek i będę zmuszona zjadać je razem z papierem. Również na zdjęciu robionym "na gorąco" sytuacja prezentuje się podobnie - przez chwilę miałam zamiar wyczyścić mózg z przepisu, jednak dziś w lodówce czekała mnie miła niespodzianka. Muffinki po wystygnięciu same odchodziły od papilotek z nienaruszonymi brzegami, a w smaku okazały się być jednymi z najlepszych - wilgotne od banana, ale nie zakalcowate, z nieco miękkim od temperatury ziarnem kakaowca i orzeźwiającym miętowym posmakiem. Przyjemny początek dnia zapewniony ;)
Przepis:
- 50g mąki (1:1 owsiana i ryżowa)
- szklanka pomieszanych liści szpinaku i mięty
- 1 łyżka siemienia lnianego + 4 łyżki ciepłej wody
- 2 świeże daktyle
- 1 banan
- 100ml mleka (tu owsiane waniliowe)
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
- szczypta soli
- 1 łyżka ziaren kakaowca
- 1,5 łyżeczki oleju kokosowego (rozpuszczony)
- kremowy serek
- wiórki kokosowe
- owoce
Siemię lniane wymieszać dokładnie w miseczce z ciepłą wodą i odstawić na kilka minut do napęcznienia. Banana, daktyle i zieleninę zblendować. Do miseczki przesiać suche składniki. Do szpinaku, mięty i banana dodać napęczniałe siemię, wymieszane suche składniki i rozpuszczony olej, następnie zmiksować. Dolać mleko do uzyskania raczej gęstej jak na muffiny konsystencji. Wmieszać ziarna kakaowca i przełożyć ciasto do papilotek. Piec około 25-30 minut w 180 stopniach, a po wyłączeniu piekarnika, zostawić w nim muffinki jeszcze na chwilę. Wyjąć i po całkowitym ostudzeniu ozdobić serkiem, wiórkami kokosowymi i wybranymi owocami.
Wstęp do posta okazał się nieco przydługi - mam wrażenie, że jest to wynikiem moich niedomagających od wczoraj strun głosowych. Ku mojej uldze, lekcje tylko do 12:20 (zaleta wywiadówek :>), a potem mogę wracać pod koc. Będę zmuszona jednak wystawić spod niego nos, aby udać się z zaległą wizytą do lekarza - zaległą, bo opuchlizna stopy już dawno przestała mi doskwierać. Odchodząc od spraw tak przyziemnych, ostatnio coraz częściej przychodzi mi do głowy pewne przemyślenie: otóż zaczęłam zauważać znaczną poprawę relacji z mamą. Zapewne jest to spowodowane moim nieco odmiennym postrzeganiem świata oraz choć trochę odbudowanym zaufaniem do mnie z jej strony. Po tylu bataliach, nadszedł błogi koniec sztormu. Oczywiście, że zdarzają się chwilowe kłótnie i wrzaski wywołane codziennym poirytowaniem i niecierpliwością, napady paniki czy podejrzeń z jej strony (chyba taki ma charakter ;)), jednak jest o niebo lepiej niż jeszcze niedawno. A zasługę mamy w tym obydwie :)
Za oknem mgła, na szybie krople deszczu. Wybija godzina 06:00. Pora wrócić na ziemię, zwijać plecak i przedzierać się przez bujne chaszcze na autobus. Może na niebie także dziś pokaże się słońce. Miłego dnia! :)