Kocham Grecję. Kocham jej upały, góry, gaje oliwne i czyste wody. Co prawda temperatura może być czasami nieznośna, ale mimo wszystko, moje serce bije szybciej za każdym razem, kiedy widzę te piękne tereny.
Jeśli mogłabym całkowicie przejąć dietę danego narodu/terenu, byliby to właśnie Grecy. Rozmawiałam z kilkoma rodakami, którzy sami potwierdzają jej znaczenie i są dumni z tego, co jedzą. Dlaczego?
Słońce świeci tam przez ok. 360 dni w roku, co oznacza, że przez cały rok Grecy mają dostęp do własnych plonów - świeżych owoców i warzyw. Nie wspomnę nawet o darach morza - codziennych połowów ryb, krewetek, małży, ośmiornic. Podobno mówi się, że dziadek zasadza drzewo oliwne, aby wnuczek zbierał z niego plony - a ze względu na tak duże nasłonecznienie, proces dojrzewania jest szybszy, a zbiory ogromne.
Jak wygląda dieta Greka? Przez cały dzień dużo wody. Śniadanie - podstawa - nabiał, jajka, odrobina wędliny. Przez większość dnia podjadają owoce, głównie brzoskwinie, melony, arbuzy - często w połączeniu z kromką chleba i serem feta. Dominują silne smaki słodyczy lub słonego.
Dopiero wieczorem, kiedy temperatura na zewnątrz nieco się obniży, Grecy zasiadają do bardziej sytej kolacji, która często zawiera mięso, ryby, owoce morza i aromatyczną oliwę. Do tego lampka pysznego wina, często z własnych upraw winogronowych. Czego chcieć więcej?
Co zaobserwowałam podczas pobytu w turystycznej, greckiej miejscowości? Coś bardzo smutnego - mając tak wspaniałą dietę i niedrogie produkty, jest bardzo mało restauracji serwujących te cuda. Przeważają budki z gyrosami, kebabami, karkówką i schabowym. Wiem, że wielu turystów nie przepada za ostrygami czy ośmiornicą, ale czy nie po to właśnie jedziemy do innych krajów? Aby poznać inną kulturę, zwyczaje, jedzenie?
Teraz czas na dobre słowa. Jeśli już ominiecie wszystkie kebabowe knajpy - znajdziecie się w siódmym niebie! Te smaki, połączenia i prostota są po prostu niesamowite. Naprawdę, mając tak świeże składniki, nie trzeba ani wielu przypraw, ani czasu, by stworzyć coś pysznego na talerzu.
W miejscowości, gdzie byłam już trzeci raz, za każdym razem na plaży wypożycza się parasol i leżak - inaczej ciężko jest wytrzymać na słońcu. Co mi się podoba, to zamiast płacić bezpośrednio za te rzeczy, wystarczy zamówić coś do picia lub jedzenia - i tu zaczyna się ogromny wybór świeżych soków i smoothies, które są bardzo sycące. Albo można wybrać pyszną frappe - z niesamowicie gęstą pianką.
Kolejna miła odmiana - cena owoców. W pełni rozumiem, że nasze polskie uprawy często są ubogie w... powiedzmy, bardziej 'tropikalne' owoce, dlatego korzystałam z pobytu i jadłam tyle brzoskwiń, arbuzów i czereśni (które na Mazurach kosztują 21zł/kg, a w Grecji 7zł/kg!) ile się dało. :)
Oto kilka moich małych dygresji. Wypoczęłam i jednocześnie wykończyłam się podróżą powrotną, ale w końcu się wygrzałam i naładowałam baterie. Zostawiam Was z kilkoma zdjęciami. Ostatnio było mnie tu trochę mniej i prawdopodobnie tak będzie do września, bo znowu wyjeżdżam na dłuższy czas. Mam już jednak trochę zebranego materiału na wrześniowe posty, które być może przydadzą się studentom i wszystkim planującym oszczędzanie z głową :)