To powiedzenie pasuje do minionego miesiąca perfekcyjnie - nie w sensie pogodowym, ale życiowym. Działo się u mnie sporo, szczególnie w kwestiach treningowo-organizacyjnych. I przyznaję się bez bicia, że zupełnie nie ogarniałam w tym miesiącu bloga, za co bardzo przepraszam. Szczególnie przepraszam za brak odwiedzin u osób, które staram się czytać regularnie. Próbowałam wyciągnąć z dnia trochę więcej czasu na pisanie i czytanie, ale byłam zbyt rozproszona uczelnią, zdobywaniem wiedzy z zakresu odżywiania i treningów i samym trenowaniem, aby mi się to udawało. Po prostu -
nie ogarnęłam, zabrakło mi czasu. Nie wiem też jak będą wyglądać kolejne tygodnie w tej kwestii, bo właśnie zaczynam naukę do ostatniej sesji w życiu, planuję skończyć ją w połowie czerwca, ale na drodze mam kilka prawniczych kobył. Plus pisanie magisterki, która do tej pory ma całe trzy strony czystego tekstu!
Ale wiecie co? Ostatni miesiąc dał mi ogromne pokłady motywacji, energii i pozytywnego nastawienia do wszystkiego co robię! Nawet jeśli zaniedbałam bloga, to na innych płaszczyznach dawałam z siebie wszystko. Udało mi się też w końcu rozruszać trochę
facebookowy profil OptiMiss i
Instagrama (nick: optimisspl).
Marzec w fotograficznym skrócie
Zacznę od treningów, bo z nich jestem naprawdę zadowolona! Przede wszystkim zaczęłam chodzić na siłownię i zapisałam się na jogę - taką z naciskiem na stretching do szpagatu. I z radością widzę, że moje ciało powolutku robi w tej kwestii postępy. Z siłownią na razie trochę eksperymentuję - próbuję różnych ćwiczeń, sprawdzam jak reaguje na nie ciało. Skupiam się przede wszystkim na dwugłowych, pośladkach i brzuchu - ich wyrzeźbienie to mój cel na 2016 rok. Plecy u tancerki pracują non stop, więc te partie ciała omijam na treningach, lub trenuję je sporadycznie - jestem po prostu w pełni zadowolona z ich kształtu :)
Powiem Wam też, że długo nie mogłam się przekonać do jogi - nie przekonywała mnie ta forma aktywności. Aktualnie stosuję ją jako swego rodzaju terapię w walce ze stresem oraz formę stretchingu. I ten drugi element bardzo pozytywnie mnie zaskoczył! Jak długo nie rozciągałabym się sama w domu, nigdy nie czułam takiego rozluźnienia i rozciągnięcia ciała jak po 90-ciu minutach jogi. Genialna sprawa!
Końcówka marca w stosunku do całego miesiąca wypadła kiepsko. Planowałam sporo ruchu w okresie świątecznym, natomiast nie planowałam zupełnie kolejnej jelitówki, która dopadła najpierw mojego kuzyna, a potem wieczorem w Niedzielę wielkanocną także i mnie. Później fala poszła na pozostałych członków rodziny. Ta edycja jelitówki wykończyła mnie tak, że prawie tydzień dochodziłam do siebie, a bóle głowy czuję do dziś. Na szczęście siły już są, pierwszy pochorobowy trening był, więc nie pozostaje nic innego, jak działać dalej!
I może się powtarzam, ale takie słowa powtarzać mogę w nieskończoność - kocham się ruszać! I nawet jeśli nie jestem perfekcyjnym przykładem jeśli chodzi o regularność treningową czy idealny program treningowy, to robię to co kocham, a pasja i radość według mnie stoi wysoko ponad dokładnym realizowaniem zamierzonych planów :)
A jak już o świętach mowa, to Wielkanoc po raz trzeci spędzaliśmy z rodziną w Juszkach - niewielkiej kaszubskiej wsi, położonej w środku lasu. Dzięki temu Święta te mają w sobie zawsze taką niezwykłą magię...
Wydałam książkę! No dobra... artykuł w książce. Krótki artykuł, w bardzo grubej książce. Ale wydałam!
Wybraliśmy się też z chłopakiem po raz drugi na strzelnicę, tym razem na świeżym powietrzu. Strzelanie wychodziło mi tak dobrze, że Instruktor aż chciał mnie zaadoptować! ;)
Marzec obfitował również w dobre jedzenie... Pomijając świąteczne specjały, w mojej pamięci przede wszystkim zapisały się trzy pozycje:
1. Tosty we wszelkiej możliwej postaci: na słono, na słodko z bananem i polane miodem lub posmarowane konfiturą wiśniową. Dziś wrzucam Wam przepis na tosty proteinowe, które polecam w połączeniu z niezwykle prostym kremem jogurtowo-kakaowym (przepis znajduje się obok instagramowego zdjęcia)2. Jajka sadzone - tak proste, a tak pyszne!
3. Gulasz wołowy, któremu nie zdążyłam zrobić zdjęcia - nie jestem wielką fanką wołowiny, szczególnie jeśli jest w wersji steka, który dla mnie jest po prostu gumowy. Uwielbiam natomiast bitki wołowe mojego Taty, czy wołowe burgery. Pierwszy raz w tym miesiącu zrobiłam gulasz wołowy, który rzeczywiście mi smakował - mięso było mięciutkie i kruche, czym gulasz skradł moje serce. A cała tajemnica leży w niesoleniu mięsa i odpowiednio długim przygotowaniu :)
Zapowiedź nowej serii!
Wraz z Natalią z bloga "Nebeskaa"
ruszamy z nową serią! Bardzo smaczną serią! Będziemy odwiedzać różne zakątki Poznania, w celu znalezienia fajnych miejsc na zjedzenie zdrowych, pełnowartościowych posiłków na mieście. Przyznam się Wam po cichu, że ostatnio dość często stołuję się właśnie na mieście, bo mój dzień potrafi się zmienić z godzinę na godzinę, a jeść przecież trzeba! Dlatego wraz z Natalią będziemy recenzowały dla Was poznańskie knajpy, w których można zjeść bez większego uszczerbku zarówno dla portfela, jak i diety.
Więcej o serii możecie przeczytać u Natalii.Marcowe wpisy na OptiMiss
Moje propozycje na wielkanocne treningi. -
Czyli jak w święta cieszyć się zarówno dobrym jedzeniem, bez wyrzeczeń, jak i brakiem nadprogramowych kilogramów. Myślę, że post jest aktualny w każdym okresie wzmożonej konsumpcji.