Cieszę się, że moje dzieciństwo przypadło na czasy, zanim usłyszeliśmy o kaloriach, złym glutenie i złych kwasach tłuszczowych, chemii w jedzeniu i wszystkim tym, co jest zmorą dzisiejszej kuchni. Jadło się smacznie, czasem było bardzo skromnie, ale zawsze smakowało. Pamiętacie ziemniaki z czerwonym barszczem? Albo jeszcze lepiej: ze zsiadłym mlekiem, przyniesionym dwa dni wcześniej w kance, od Babci... Może z sentymentu w dalszym ciągu uwielbiam takie jedzenie. Nieodzowna do ziemniaczków była omasta - cudownie pachnące skwareczki przysmażone z cebulką. Nic dziwnego, że była tak pyszna, skoro Mama przygotowywała ją ze świeżutkiego wieprzowego boczku czy podgardla (dodam, że prosiak również był z dobrze znanego babcino-dziadkowego źródła, i że prosiakowi owemu podjadało się ziemniaki gotowane w parniku)Jakie macie sposoby na tę wspaniałą rzecz - omastę, okrasę, tłuszczyk? U mnie musi być dobrej jakości boczek, obowiązkowo cebulka ... i jeszcze co najmniej dwa składniki ;)
Składniki:
100 g. dobrej jakości wędzonego boczku (surowego lub parzonego)
1-2 cebule
1-2 ząbki czosnku
duża szczypta słodkiej, mielonej papryki
suszony majeranek
Przygotowanie:
Boczek kroję drobniutko, podobnie obrane cebule. Przekładam boczek na patelnię i smażę, aż się wytopi i zarumieni, wtedy dorzucam pokrojoną cebulę. Przykrywam patelnię i smażę razem do zeszklenia cebuli, a potem dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek, majeranek i paprykę. Smażę jeszcze chwilę (uwaga, żeby nie przypalić czosnku i papryki, bo wszystko zrobi się gorzkie).