Lipiec już się skończył? Serio? Jak? Kiedy to zleciało?
Pierwsze dni, te pod znakiem oczekiwania na wyniki rekrutacji, były jeszcze troszkę nerwowe, ale reszta...hmm...pełen relaks. Zero pośpiechu, poganiania. Normalnie żyć, nie umierać.
Jak wspominałam rozwiązała się sprawa mieszkania, ale dopiero po powrocie z rodzinnego wypoczynku będę tam wszystko ogarniać (czuję lekki stres z tym związany). Na razie zbieram różne niepotrzebne rodzinie sprzęty i akcesoria domowe, bo wszystko się może przydać.
Czas na zdjęcia. Znów bawię się snapchatem (dodawajcie wikuuusxx) :)
Jak widać śniadania jem nadal i nawet czasem robię im zdjęcia ;)
Miałam bardzo dużo czasu na czytanie.
W ogóle miałam w lipcu dużo czasu na czytanie i bardzo mi to odpowiadało. Pierwszą część Millenium pochłonęłam w dwa dni. Nie mogłam się oderwać. Szkoda, że nie mam dostępu do drugiej i trzeciej części. Swoją drogą chętnie odkupię lub pożyczę od kogoś :)
Muzycznie królowało Lao Che i Florence + the Machine :)
W tym miesiącu zachwycił mnie tekst o tym, że
oceny nie decydują o dziecku, bo to taka prawda, do której trudno niektórych rodziców przekonać.