Jakkolwiek głupawo nie brzmi tytuł dzisiejszego wpisu, warto zrobić je na śniadanie. Są zdrowe. W kolorach jesieni. I dzieci wołają o dokładkę. A każda matka wie, że dla takich chwil aż chce się gotować!
Dynia tu. Dynia tam. Paćkę z dyni w głowie mam. Od przedwczoraj głowię się, na co ją przeznaczyć. Pomysłów chyba z dziesięć spisałam, co jest sporym sukcesem i wyzwaniem dla kogoś, u kogo w rodzinnym domu z dyni jadało się jedynie pestki.
Jedno wiem, za zupę krem od razu podziękuję. Bez tony przypraw i mleka kokosowego prawie niezjadlilwy. Taki był pierwszy i jedyny, który do tej pory ugotowałam. Dzięki niemu dynię wyrzuciłam z pamięci i jadłospisu na jakieś cztery lata. Czyli aż do tego przepisu.
Ale o nim zaraz.
Na
pumpkim come back zdecydowałam się z powodów czysto towarzyskich i dla dzieci. Bo w tym wieku wszystko robi się już tylko dla dzieci i ich powodów towarzyskich. Nic hucznego, żadnego chodzenia po domach. Paluchy wiedźmy, straszne ciacho i lampion z dyni będzie, pozszywany niczym Frankenstein, bo w Gizmolovych rączkach dynia pękła na pół.
Ale nim ciacho, to śniadanie. A jak śniadanie to lisiki [czytaj naleśniki]. Nie mógł lepiej wybrać. Szczęściem z obiadu została mi porcja kaszy jaglanej. Idealnie do
przemycenia przetestowania puree z dyni.