Zjeździliśmy całą okolicę, żeby znaleźć idealną lipę. Nie za wysoką, niezbyt starą i nie za młodą i przede wszystkim z dala od ruchliwych ulic i miasta. Nie było to łatwe, bo o ile lip w moim mieście jest mnóstwo, większość rośnie w bezpośrednim sąsiedztwie jezdni.
Idealna lipa była zwyczajnie… idealna. Błyszczała w samym środku niewielkiego lasku, jakby czekała właśnie na nas, ale zupełnie łatwo nie było. Przez to, że moja niewielka lipka skrywała swoje skarby pośród wielkich drzew, rozkwitła się znacznie później niż jej przydrożne koleżanki. Co dziennie sprawdzaliśmy, czy to już ten odpowiedni moment, czy pączki zaczęły się rozwijać i w końcu doczekaliśmy się. Zdążyliśmy dokładnie przed burzą… Bo tak miało być.
Cały dom pachniał lipą, gdy robiłam syrop. To jeden z najpiękniejszych zapachów o tej porze roku. Syrop pozwoli zachować mi go na dłużej. Świetnie sprawdza się już teraz, jako składnik domowej lemoniady, ale też zimą, jako dodatek do herbaty, albo deserów. Z listkiem melisy lub mięty smakuje wyśmienicie.
Smacznego!