Wszyscy krzyczymy aaaaa i uciekamy w popłochu na sam dźwięk słowa „offline”. Jeszcze kilka miesięcy temu sama uciekałabym w szybszym tempie niż wyprzedają się parówki Magdy Gessler. Jednak zaczęłam liczyć, ile godzin tygodniowo spędzam przy komputerze. Zawodowo, pisząc, obrabiając zdjęcia, oglądając seriale i filmy, czytając. Włączenie komputera było pierwszą rzeczą, którą robiłam od rana, a wyłączenie go – ostatnią przed snem. I uświadomiłam sobie, że nie tylko nie muszę z niego tyle czasu korzystać, ale również, że najzwyczajniej w świecie marnuję mnóstwo czasu.
Zaczęło się od tego, że ograniczyłam wizyty na Facebooku i odstawiłam strony-pożeracze czasu. Wszystkie pudelki, kozaczki, kwejki, mistrzowie i im podobne wywaliłam z ulubionych. Trudno, plotki o Gosi Andrzejewicz i 25 nowych, prześmiesznych memów omija mnie codziennie. Nie mam już też potrzeby przeczytania każdego newsa, który wydostanie się na światło dzienne. Mam naturę „info junkie”, ale staram się dawkować sobie strumień informacji – głównie dlatego, że większość newsów, artykułów i publikacji internetowych jest nierzetelna, nagłówek rozmija się z treścią albo pisał je stażysta Onetu.
Zawodowo jestem związana z komputerem i telefonem. Media społecznościowe i blogi to mój świat pracy i ten prywatny. Jednak w którymś momencie doszłam do wniosku, że jeszcze chwila i będę tym wiecznie zawiniętym w kocyk burrito, którego cała aktywność ogranicza się do zwisania z kanapy. I dlatego prezentuję Wam w świecie online sposoby na relaks offline (offline musiałabym tę informację rozesłać gołębiem pocztowym).
I choć nie porzucę oglądania seriali i filmów, nie przestanę zupełnie czytać wiadomości i nie zmienię rodzaju pracy, to z przyjemnością celebruję odpoczynek „bez prądu” i nadmiaru nowoczesnych technologii. Mam wrażenie pełniejszego i bardziej „realnego” wypoczynku, kiedy czas spędzam poza zasięgiem komputera i WI-FI.
Tak, mam pilota do selfie, który zdecydowanie ułatwił powstawanie tych zdjęć i wiecznie przeszkadzającego psa, który musi być w centrum uwagi ;)Moje sposoby na relaks
Sauna
Chodzenie do sauny kojarzyło mi się z wyjściami na basen z moimi rodzicami. Jedziecie na godzinę na basen, przy okazji ruszacie na chwilę do sauny, siedzicie w niej 3 minuty, gorąąąąco, wychodzicie. Od jakiegoś czasu widzę już, ile korzyści może przynieść odpowiednie korzystanie z sauny. Czyli pobyt około godziny, trzy dziesięciominutowe seanse w saunie, a pozostały czas przeznaczony na odpoczynek. Mam cerę naczynkową, dlatego nie siedzę dłużej niż 8 minut za jednym razem (zwykle powtarzam to 2-3 razy podczas jednej wizyty) i nie częściej niż 3 razy w tygodniu. Jeśli traficie na odpowiednią saunę, to po takiej godzinie wyjdziecie z pustą, oczyszczoną głową, ciałem tak odprężonym, że nogi będą się uginać i poczuciem, że nie da się bardziej wypocząć.
Pobyt w saunie podnosi nieco temperaturę naszego ciała, które może skuteczniej wyniszczać bakterie i wirusy. Ten proces prowadzi do zwiększenia odporności organizmu. W saunie możemy też „zabić” początki przeziębienia. Jestem tego żywym przykładem, dwa razy w tym roku wybrałam się do sauny z uczuciem, że mnie „rozkłada”, następnego dnia objawy znikały.
Napisałam o odpowiedniej saunie. Nie w każdej saunie uda się odpocząć. A to, do jakiej sauny trafimy, dowiemy się dopiero w trakcie seansu. Niestety, mam wrażenie, że rodacy niezbyt wiedzą, jak się w saunie zachować. Problem zaczyna się już na początku. Prysznic przed wejściem do sauny ‚Ale Grażyna, myłem się rano!”, zwiększanie głośności muzyki, wchodzenie bez ręcznika, głośne rozmowy. Wciąż bardzo peszy albo nadmiernie ekscytuje nas czyjaś nagość, a cisza w saunie zdarza się rzadko, no i oczywiście co jakiś czas zdarza się ktoś, kto koniecznie musi wylać wiadro wody na elektryczne węgle. Co nie zmienia faktu, że po prostu wchodzę do środka, zamykam oczy, nie odzywam się i w pełni relaksuję we własnym świecie. Chodzę do sauny suchej i parowej. I chyba bardziej lubię tę drugą, bo jest w niej odrobinę chłodniej i łatwiej mi się oddycha. A w saunie nie musimy się męczyć przy 120 stopniach. W tej parowej temperatura to zwykle 45-60 stopni, ale ogromna wilgotność (nawet 100%) sprawia, że temperatura odczuwalna wzrasta.
Grota solna
Odkryłam groty solne ok. 2 lat temu. I przepadłam. W grocie tworzy się mikroklimat jak nad morzem. Dlatego po 60 minutach czuję się jak po turnusie w Jastarni. Grota solna to pomieszczenie wyłożone solnymi blokami, z jonizowanym powietrzem, które działa tak jak to morskie. Oznacza to więc, że bardzo dobrze wpływa na skórę, ułatwia oddychanie i wzmacnia odporność. Mam wieczne problemy z oddechem z powodu wysuszonej śluzówki (atrakcje po zabiegu usunięcia migdałków), a po wizycie w grocie oddycha mi się dużo lepiej. To doskonałe miejsce np. dla astmatyków. W grocie panuje też idealny klimat. Tak jak w saunie nie zawsze wiszą regulaminy, a ludzie niejednokrotnie przychodzą porozmawiać, tak w grotach solnych, w których byłam, bardzo dba się o ciszę. Dlatego też przez cały seans słychać tylko relaksacyjną muzykę, szum wody i nikt nie rozmawia. Za to każdy ma swój leżak, koc i 60 spokoju.
Medytacja i ćwiczenia oddechowe
Medytacja kojarzyła mi się z trudnymi technikami, opuszczaniem własnego ciała i innymi, niestworzonymi historiami. Jednak kilka tygodni temu miałam problem z nieustannym bólem głowy. Z powodu stresu, pogody i napięcia, codziennie bolała mnie głowa. Brałam leki, od których zaczynał mnie już boleć żołądek, piłam kawę z cytryną (to mój sposób na migreny), dużo spałam, piłam dużo wody. A głowa bolała. Któregoś dnia odkryłam Mimi Ikonn na YouTube. Dziewczyna jest tak idealna, że nie można od niej oderwać wzroku, a jednocześnie ciężko uwierzyć, że tacy ludzie istnieją. Jednak w jednym z filmików opowiadała o codziennej medytacji jako sposobie na relaks. Podkreśliła, że medytacja nie ma nic wspólnego z religią (nie musi mieć), a jej mąż do medytowania używa aplikacji. Postanowiłam więc sprawdzić, czy rzeczywiście medytacja może pomóc.

Ściągnęłam aplikację (to małe odstępstwo od trybu offline, ale aplikacja jest dla mnie przewodnikiem i mogę się z niej uczyć, zakładam, że za kilka tygodni nie będę jej już potrzebować) Stop, breathe and think. Aplikacja jest bezpłatna w wersji podstawowej, dla dłuższych medytacji potrzebna jest dopłata. Składa się z kilku części – poradnika dotyczącego technik oddychania (mindful thinking), zakładki z naszymi postępami (można zbierać odznaki za pewna „dokonania”), listy medytacji (dostępnych jest kilkanaście rodzajów) i pewnego rodzaju testu, który dokładnie pozwala określić, jakie emocje rządzą nami danego dnia. Do nich też aplikacja dobiera rodzaje medytacji wskazane w tym dniu (np. Gratitude w dniu, kiedy jesteśmy szczęśliwi a Relax, ground and clear w chwilach zmęczenia i smutku). Włączamy wybrany program, wybieramy czas jego trwania i wsłuchujemy się w głos przewodnika. Dzięki niemu wiemy, w jaki sposób skupić się na oddechu, jak pozbyć się zbędnych myśli, w którym momencie skupiać się na odczuciach ciała, a w których – na różnych wizualizacjach.
Telefon z włączoną medytacją trzymam w ręce albo kładę obok siebieOd razu polubiłam zarówno medytację, jak i tę aplikację, bo niektóre techniki relaksacyjne pamiętałam z dzieciństwa, kiedy mój tata uczył mnie ich po przyjeździe z kursów medycyny manualnej (jestem dość pragmatyczna, więc świadomość medycznego/naukowego wyjaśnienia tych technik powoduje, że bardziej im ufam). A głowa nie bolała mnie w ciągu tych kilku tygodni ani razu.
Lubię siedzieć na kanapie albo na podłodze (na poduszce) i przykryć się czymś ciepłym w czasie medytacjiAudiobooki
Zdarza mi się zasypiać w towarzystwie audiobooków, a konkretnie jednej serii książek. Mogę w kółko słuchać Harry’ego Pottera czytanego przez Piotra Fronczewskiego. Moim sposobem na relaks nie jest słuchanie nowych audiobooków, ale wybieranie tych, których treść już znam. Wtedy nie skupiam się tak bardzo na fabule, tylko wsłuchuję w głos lektora i leżę z zamkniętymi oczami.
Kolorowanki dla dorosłych

Kolorowanki dla dorosłych zdobyły ogromną popularność – ja sama dałam się porwać temu szaleństwu, a następnie kupiłam takie książeczki kilku bliskim osobom. Jest coś niesamowicie odprężającego w momencie kolorowania, przestaję się myśleć o czymkolwiek innym, a na koniec człowiek jest dumny, że udało mu się stworzyć coś ładnego. Pomysł z kolorowankami jest niezwykle prosty, ale dzięki temu – skuteczny!

Czytanie

Oczywista oczywistość, ale dla mnie ważna ostatnimi czasy zwłaszcza pod kątem ćwiczeń koncentracji. Żyjemy w czasach, kiedy zwykle rządzi obraz. Tylko 20% internautów dociera do końca tekstów, które czyta w sieci. Nie jesteśmy w stanie dłużej skupić się nad tekstem dłuższym niż jedna strona A4. I w tym świecie informacji instant, leadów, streszczeń, podsumowań i infografik czasami brakuje chwili na refleksję i koncentrację. A poza tym, po prostu od dzieciństwa uwielbiam czytać i ten nawyk się u mnie nie zmienia. Przy czym nie wybrzydzam, czy ma to być papier czy e-book – zaprzyjaźniłam się z Kindlem i chętnie z niego korzystam (nie jest połączony z internetem w czasie czytania). Zwykle czytam kilka książek naraz, obecnie kończę kolejny niesamowity thriller Lisy Gardner, historię romansu (jednego z kilkunastu) prezydenta Kennedy’ego i What if, czyli książkę z racjonalnymi, naukowymi odpowiedziami na najbardziej absurdalne pytania w historii świata.
A Wy jakie macie najskuteczniejsze sposoby na relaks?
Artykuł Moje sposoby na relaks… offline pochodzi z serwisu Blog o prawie samych przyjemnosciach.