Fiołki zrywam zachłannie, na kolanach, upycham po kieszeniach. Rozglądam się na boki, czy ktoś nie idzie. Bo pewnie też będzie chciał, albo jeszcze mnie przegoni za niszczenie przyrody. Albo grabież trawnika, w tym kraju nigdy nic nie wiadomo. Fiołki zrywam zachłannie i upajam się nimi, bo po latach abstynencji tyle mi się należy. Upycham je po kieszeniach, a potem w domu zakręcam w słoikach, by trochę dłużej móc się nimi upajać. Fiołki zawsze pierwsze wychodziły po zimie w mojej wsi, gdzie nawet krokusy nie kwitły. Były jeszcze przebiśniegi, ale to fiołki wybrałam na moje ulubione wiosenne kwiaty. Rosły przed domem, na śmietniku. To nie był prawdziwy śmietnik, bardziej gruzy po domu, który tam dawno temu stał. Sąsiedzi zapewne mieli tam śmietnik, zanim się wprowadziliśmy. Takie uroki wsi lubuskiej. Ale tam właśnie rosły fiołki, między połamanymi dachówkami i kawałkami cegieł. I jeszcze drzewa tam rosły, chyba śliwki, i kolce dzikiej róży. Pamiętam słoneczne, jeszcze chłodne poranki, gdy chodziłam tam posiedzieć w tym fiołkowym zapachu. Dlatego zbieram je zachłannie, ich woń przenosi mnie w miejscu i czasie. Do dzieciństwa, które wcale fiołkami nie było usłane, no bo przecież czyje było. Zaraz obok śmietnika była górka żużlu i piachu, tam pojedynczo rósł wrotycz, a nawet wierzbówka kiprzyca, ale to później. Pod lasem była dziura pełna piasku, tam rósł żarnowiec, a pomiędzy stała papierówka. Papierówka była kwintesencją wakacji, to na niej siadaliśmy i naradzaliśmy się z dzieciakami z sąsiedztwa, czasami nawet do ciemna. Czasami mieliśmy huśtawkę na kasztanowcu, a na dęba zawsze chciałam wejść, ale za bardzo się bałam. Byłam tam kilka lat temu, papierówkę wycięli. Z ogrodu zrobili krótko przycięty trawnik. Dlatego fiołki będę zrywać zachłannie i upychać po kieszeniach. Kasztan i dąb mają się dobrze. Dziękuję fiołkom.
A Wam polecam zrobić fiołkowy ocet, albo miodzik.
PS. Zachłanne zbieranie fiołków to taki zwrot stylistyczny, hiperbola. Wszelkie rośliny zbieramy z rozwagą i szacunkiem, nie pustoszymy stanowisk ;)