W największy upał wybrałam się pociągiem do Przemyśla, żeby pobyć z moją przyjaciółką Emanuelą przez ostatnie godziny jej bytności w Polsce. W tej chwili zapewne jest już w Szwajcarii, gdzie przez kilka miesięcy będzie grać w cyrku (w którym nie występują zwierzęta). Czasem jej zazdroszczę, że ma odwagę żyć inaczej niż zostałam (niestety?) nauczona, zapakować przyczepę kempingową i ruszyć w świat.
Nie miałyśmy w Przemyślu za wiele czasu. Spędziłam tam zaledwie jeden dzień i dwie noce, choć, mimo skwaru, udało się zobaczyć nieco, pozwiedzać, wypić piwo z widokiem na Ukrainę, znaleźć kesz.
Oto krótka fotorelacja z przemyskiej wyprawy:
Panorama Przemyśla z perspektywy jeszcze bladych raciczek. Widok z Kopca Tatarskiego.
Odwiedziłyśmy Muzeum Dzwonów i Fajek. Weszłyśmy na szczyt wieży zegarowej. Słońce przypiekało, wiał gorący wiatr, Przemyśl płonął w upału żarze.
Widok na kesz. Nie powiem, gdzie. Szukajcie sami.
To moja przyjaciółka i jej (pre)dom. Nawet jedna noc spędzona w tej komuna budzie była zalążkiem wspaniałej przygody. <3
A to już Fort I "Salis Soglio", w pobliżu którego spałyśmy. Budzi respekt. Prosi się o kesze (których tam jeszcze nie ma, o dziwo).
W Przemyślu byłam do tej pory wiele razy, zawsze w grudniu. Pierwszy raz zdarzyło mi się (ledwo) przeżyć tam upał. Cierpienie spowodowane gorącem skończyło się drugiej nocy. Koniec nadszedł tak:
To jeszcze o jedzeniu.
Mama Emanueli stawała na głowie, żeby mnie wyżywić. Ciągle jęczała, że ona tak nie umie, że ona nie wie i że przeprasza, że tak marnie. Przygotowywała zatem góry pysznego jedzenia. Jeden przepis skradłam i zrobię w domu (pokażę tu, zapewne).
Oto "marna", "beznadziejna" kolacja:
Chciałabym się tak marnie odżywiać na co dzień ;)
Jedźcie i pozwiedzajcie Przemyśl i okolice. Bezwzględnie warto!