Celem mojej podróży był Jędrzychów, gdzie schowane są dwa kesze. Przy jednym z nich namęczyłam się strasznie, bo stara już jestem, a i za młodu włażenie na drzewa nie figurowało wśród moich zainteresowań (instynktownie czułam, że grawitacja istnieje i że działa). Jakimś cudem mi się jednak udało, rozważam jednak zakup turystycznej drabiny. Chociaż nie. Z drabiny też można spaść.
Druga skrzynka doprowadziła mnie do ruin starego zamku (później zboru ewangelickiego), który, niestety, stoi zaniedbany, mroczny, zapomniany. Działalność współczesnego człowieka kończy się w tym miejscu na wypisywaniu na ścianach głupich tekstów, rozrzucaniu wokół śmieci i bezmyślnym niszczeniu wszystkiego, co wpadnie mu w ręce.
W drodze do i z Jędrzychowa przejeżdżałam przez Szklary Górne, w których piękna aleja kasztanowa prowadzi do zabudowań folwarcznych i stadniny.
Przejechałam dziś na rowerze trochę ponad 30 kilometrów. Ciało jest zmęczone, ale umysł wypoczął. Rower rządzi. Rower to jest świat.