Wśród kosmetyków drogeryjnych są takie produkty, których (wydaje mi się) nie jestem w stanie zastąpić niczym. I takim produktem na pewno są masełka do ust Nivea. To naprawdę jeden z niewielu kosmetyków, który dosłownie wylizuję do samego końca.
Moje usta są niezwykle wybredne i wrażliwe, mało jest produktów, które naprawdę na nie pozytywnie działają. Chociaż muszę też dodać, że nie używałam jeszcze masła kakaowego, co do którego też mam spore oczekiwania.
Ale na ten moment postawiłam znowu na Nivea. To już chyba czwarte albo piąte opakowanie.
Nie interesuje mnie co obiecuje producent, interesuje mnie co dobrego dzieje się z moimi ustami dzięki tym perełkom!
Przede wszystkim te masełka są naprawdę gęste, nie wchłaniają się natychmiast, tylko zostają na ustach i nawilżają, natłuszczają i przede wszystkim łagodzą jeżeli już się zdarzy się że usta są spękane. A niestety z pękającymi ustami mam problem zawsze i jak dotąd tylko Nivea właśnie pomaga też na dłuższą metę, a nie tylko doraźnie.
I absolutnie nie przeszkadza mi taka forma, czyli aplikacja palcem, dla mnie to zaleta. Zawsze noszę przy sobie płyn do odkażania dłoni, więc nie obawiam się, że dotknę ust brudnym palcem. A poza tym to pozwala nałożyć, na przykład na noc, grubszą warstwę.
Do tej pory miałam po prostu Nivea, bez żadnego dodatkowego zapachu (i ten uważam że jest najlepszy). Kokosowy, który jest kokosowy tylko chwilę po nałożeniu na usta i on też jest dość gęsty i twardy. I dzisiaj kupiłam malinowy i to masełko ma zdecydowanie najdelikatniejszą konsystencję, obawiam się że nie będzie zostawiało takiej tłustej, chroniącej warstwy, ale to się okaże. Malinowe pachnie bardzo łagodnie i cukierkowo, szczerze mówiąc pachnie sztuczną maliną. Jak poużywam dłużej to dam znać co myślę.
A jeśli chodzi o kolor to nawet ten malinowy na ustach staje się bezbarwny.