Miałam składniki, które aż prosiły o pizzę, ale oboje nie mieliśmy ochoty na pizzę, dodatkowo ja bardzo nie miałam ochoty na wyjście do sklepu po brakujący ser. I przypomniałam sobie o włoskim pierogu. Bardzo się zdziwiłam kiedy zorientowałam się, że nie robiłam go już chyba ze dwa lata, a to taka wdzięczna potrawa - wrzuć co chcesz do środka, najlepiej wysprzątaj lodówkę, upiecz i na pewno będzie pysznie. Jak coś zostanie to zapakowane w pudełko potowarzyszy do pracy. Cieszę się, że sobie przypomniałam o calzone.
Możecie skorzystać z tego przepisu, ale każde ciasto na pizzę też się nada, byle nie było zbyt rzadkie. Niestety, nie pamiętam skąd pochodzi przepis, mam go w zeszycie już trochę czasu. Jeśli ktoś rozpoznaje proporcje proszę o wskazanie źródła.
Składniki (2 ogromne albo 4 całkiem duże, w każdym razie na obiad dla dwóch osób):
- 225 g mąki (można podmienić część na razową, ale pamiętajcie o zwiększeniu ilości mleka)
- 1/2 łyżeczki soli
- 20 g świeżych drożdży
- 150 ml ciepłego mleka
- 1 łyżka oliwy
- roztrzepane jajko do posmarowania
+ nadzienie
Drożdże rozpuszczamy w części mleka. Składniki mieszamy w misce, zagniatamy i wyrabiamy ciasto, odstawiamy do wyrośnięcia na jakieś 2 godziny. Wyrośnięte ciasto dzielimy na 2 lub 4, rozwałkowujemy na okrągły placek o grubości ok 5 mm. Brzegi smarujemy wodą, na środek nakładamy farsz, zlepiamy jak pieroga, ja użyłam widelca. Smarujemy jajkiem, ja dodatkowo dwa posypałam czarnuszką. Piekąc wszelkie nadziewane drożdżowe wynalazki robię zawsze wentyle bezpieczeństwa - malutkie otworki robione końcem ostrego noża przez które uchodzi gorące powietrze. Widać je na zdjęciach. Bez tego zawsze mi wszystko paskudnie puchnie i pęka.
Zostały mi po robieniu tostów: miseczka zielonych oliwek, miseczka pieczarek, 2/3 kolby kukurydzy i sporo chorizo. Dodałam jedną czerwoną paprykę i jedną cebulkę i tym nadziałam pierogi. Wyszedł mariaż iberyjsko-apeniński. Podałam z sosem czosnkowym. Mniam.