Wrzesień był wspaniały.
Wrzesień był intensywny.
Wrzesień się skończył i skończyła się cudowna wolność.
Jaka szkoda, że koniec wakacji dosięgnął w końcu i mnie...
Miesiąc rozpoczął się kucharzeniem z najlepszą pod słońcem ekipą.
Z którą można nawet fruwać!
Ale do wspólnego latania, trzeba mieć dużo siły...
Potem wrzesień nabrał rozpędu.
A ja potrzebowałam jeszcze więcej siły, by przemierzać Włochy wzdłuż i wszerz.
Pizza okazała się być idealnym paliwem.
Miałam więc mnóstwo energii by hasać w morzu.
I budować zamki z piasku.
W przerwach od zwiedzania, pływania, odpoczywania i picia wina, biegałam z aparatem po plaży...
Żeby potem móc oglądać efekty, o takie.
Włoskie zachody słońca każdego dnia były inne i wciąż mnie zachwycały.
A ostatni wieczór, spędzony na plaży z butelką wina i kimś wyjątkowym będę wspominać do końca świata.
Tak samo jak kąpiel w morzu po zmroku.
Po powrocie do Polski, przywitała mnie jesień w pełnej okazałości.
Ale ja, na szczęście przywiozłam ze sobą trochę słonecznych Włoch.
I nawet, jeszcze więcej.
A pijąc kawę w takim kubku, zawsze będę promiennie uśmiechała się do wspomnień, nawet w największą pluchę.
Słodkie prezenty to też dobry pomysł na jesienną chandrę.
A śniadania we dwójkę, bardzo poprawiają humor.
O kwiatach bez okazji mówić nie trzeba! Stary jak świat sposób, ale zawsze działa.
Pod koniec długiego września udało mi się wyrwać do Wrocławia na trochę i w końcu internetowa znajomość mogła przeskoczyć o próg wyżej ;)
A ostatniego dnia września robiłam niespodzianki jednemu chłopakowi na dzień chłopaka.
Lepiej być nie mogło.
Chyba szczęściara ze mnie :)
Do usłyszenia!