Kakaowo-kokosowy tofurnik na spodzie kokosowo-śliwkowo-daktylowym z nerkowcami, śliwkami i gorzką czekoladą
Dziś śniadanie bardzo przyjazne w smaku, nieco mniej przyjazne dla blendera. Po raz enty, miksując tofu, doprowadziłam do jego usterki (szczerze mówiąc przeczuwałam od jakiegoś czasu, że to musi nastąpić), co zakończyło się przejażdżką z reklamacją w trybie przyspieszonym. Wracając do śniadania - z licznych moich tofurników, ten zdecydowanie wybija się smakiem. Spód bardzo słodki - na bazie daktyli, suszonych śliwek i mąki kokosowej z nutą kakao, wierzch przyjemnie kremowy dzięki mleku kokosowemu, nieco delikatniejszy dla kubków smakowych. Warto było biec na wcześniejszy autobus wracając z badań, z kubkiem kawy ze stacji Orlen w ręku, by potem odsapnąć przy tak nieopisanie dobrym śniadaniu, jedzonym już bez pośpiechu :>
Przepis:
Spód:
- 2 świeże daktyle
- 4 suszone śliwki (dobrze namoczone)
- 3 łyżki mąki kokosowej
- czubata łyżka kakao
Daktyle i śliwki kroimy na mniejsze kawałki i wraz z pozostałymi składnikami blendujemy na plastyczną, nieco klejącą masę. Wyklejamy nią naczynie wyłożone folią aluminiową i wkładamy do lodówki.
Wierzch:
- 100 g tofu
- 40 g jogurtu
- 75 ml mleka kokosowego
- 1 łyżka kakao
- 1 łyżka syropu klonowego
- 1 łyżeczka agaru
- garstka posiekanych nerkowców
Niewielką ilość (około 1/5 szklanki) mleka kokosowego odlewamy do rondelka, resztę dokładnie blendujemy z tofu, jogurtem, kakao i syropem klonowym. Odlane mleko kokosowe podgrzewamy na niewielkim ogniu, rozpuszczamy w nim agar dokładnie mieszając, a w razie potrzeby dolewając 1-2 łyżki wody. Zagotowujemy, a kiedy zacznie bulgotać, trzymamy na ogniu jeszcze przez chwilę. Przelewamy do masy z tofu i dokładnie blendujemy. Masę wykładamy na schłodzony spód, dekorujemy nerkowcami i wstawiamy na noc do lodówki.
Jak już wspomniałam w opisie śniadania, dzisiejszy poranek rozpoczął się od przejażdżki na badania. Wszystko poszło gładko, zero kolejki, a później spacer krakowskim Kazimierzem z ciepłą kawą w ręku. W oczekiwaniu na tramwaj wizyta w pobliskim spożywczaku, gdzie ekspedientka mierzyła mnie wzrokiem niczym potencjalnego złodzieja (oj, nie lubię tego, a weszłam tylko na chwilę się zagrzać!). Następnie szybki zakup koszyczka jeżyn i hyc - wskoczyłam w autobus, a chwilę później byłam już pod kocem w domu. I choć dzisiejszy dzień nie zapowiada się zbyt leniwie (dwa działy z biologii + sprawdzian z j. polskiego na jutro), to czuję pełnię równowagi i optymizmu ;)
A wczoraj, cóż, wczoraj... nie zaprzeczę, że środa okazała się nieco pechowym dniem obfitującym w czarne myśli - to chyba pierwszy dzień jesieni wywołał małą chandrę i to nie tylko u mnie. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że szkoła jest nieprzyjazną instytucją nastawioną na wyniki w rankingach, traktującą uczniów jak konie pociągowe. Na szczęście te trzy lata z każdym dniem dobiegają końca, a ja przynajmniej nie jestem z tym uczuciem sama. Więc pcham ten wózek do przodu i... byle do końca matur (a wcześniej do mikołajek :P)!
Miłego dnia wszystkim ;)