Decyzja zapadła, czas na zmiany. Koniec z drożdżówką na śniadanie, batonikiem z automatu, obiadem od "chińczyka". Postanowiłaś zmienić swoje życie, zacząć się zdrowo odżywiać, dbać o siebie.
Mówią jesteś tym co jesz.
Lekarze biją na alarm, szerzy się epidemia otyłości, cukrzycy, chorób krążenia. Z tym ZUS-em to też wielka niewiadoma. Na dzień dzisiejszy każą pracować do 67-go roku życia. Do tego służba zdrowia kuleje, więc trzeba dbać o zdrowie, aby nie siedzieć na starość w kolejce do lekarza, a być zdrowym, krzepkim staruszkiem.
Czytasz blogi o zdrowym odżywianiu, już wiesz co to węglowodany złożone, białko, zdrowe tłuszcze.
Z tą regularnością posiłków może być mały kłopot, ale coś się pomyśli i jakoś będzie.
Początki są trudne bo ziemniaczka każą zamienić na kaszę, na mielonego krzywo patrzą, i tych warzyw tyle, że przechodząc obok lustra co chwila zerkasz czy rosną ci uszy.
Po pewnym czasie zaczyna ci się podobać. Okazuje się, że nowe, zdrowe jedzenie jest całkiem dobre. Poznajesz nowe smaki. Czytasz o wartościach odżywczych produktów i wpływie jedzenia na zdrowie. Na zakupach zwracasz uwagę na skład, uważnie czytasz etykiety. Po pewnym czasie ubrania zaczynają być za luźne, a ty fizycznie czujesz się bardzo dobrze. Schudłaś i jesteś z siebie dumna.
Zdrowy styl życia wciąga cię coraz bardziej. Coraz więcej czytasz. Nabierasz świadomości. Rozglądasz się za sklepem ekologicznym w swojej okolicy.
Jedzenie staje się twoją pasją, która wciąga cię bez reszty. Skrupulatnie planujesz co zjesz. Dzienne menu masz policzone z dokładnością do jednej kcal. Czas zakupów coraz bardziej się wydłuża, bo znalezienie "czystych" produktów zajmuje Ci coraz więcej czasu.
Zaczynasz patrzeć co jedzą koleżanki i udzielać im rad. Strofujesz, uświadamiasz jaką robią sobie krzywdę jedząc kanapkę z białego chleba z pasztetem.
Zaczynasz unikać spotkań ze znajomymi na mieście w obawie przed schemizowanym jedzeniem.
Boisz się wizyt u rodziny.
Zaczynasz mieć obsesję na punkcie jedzenia i produktów spożywczych. Potrafisz rozmawiać o tym godzinami. Edukujesz znajomych, którzy z czasem mają cię dość. W końcu zaczynasz się alienować.
Powoli zamykasz się w swoim świecie.
To co opisałam to jedna z możliwych dróg do ortoreksji, czyli obsesji na punkcie zdrowego odżywiania.
Ktoś mógłby powiedzieć, cóż w tym złego, przecież dbam o siebie, pilnuję tego co jem. To może mi tylko wyjść na zdrowie.
Tak właśnie postrzegają się ortorektycy. Że nic się nie dzieje, że to inni się trują, kompletnie ich nie rozumiejąc. Ale zobaczą za parę lat. Wtedy się przekonamy, kto miał rację.
Niestety ortoreksja to choroba. Taka sama jak anoreksja, czy bulimia i mimo iż bardzo ciężko jest powiedzieć to pacjentowi wprost, wymaga pomocy specjalisty psychologa.
Wiele osób się wtedy oburza, że dietetyk próbuje zrobić z nich wariata. Że kto jak kto, ale Pani to już powinna mnie rozumieć.
Są osoby, które zdają sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znalazły. U wielu dopiero z rozmowy, czy treści listu, da się wyczytać że coś idzie w niewłaściwym kierunku, a dana osoba powolutku wchodzi w ortoreksję.
W podejściu do odżywiania, jak we wszystkim, trzeba zachować umiar i zdrowy rozsądek.
Mój 6 letni syn definiuje to w bardzo prosty sposób.
Zieloni żołnierze to dobrzy żołnierze. Czerwoni to źli.
Jeśli na polu bitwy znajdzie się dziesięciu zielonych i jeden czerwony, szybko go pokonają.
Ale jeśli czerwonych będzie dużo, to zieloni mogą mieć problem.
Paracelsus mawiał "Wszystko jest trucizną, i nią nie jest. Zależy od dawki".
Zdrowe odżywianie jest ogromnie ważne. Nasze zdrowie w bezpośredni sposób zależy od tego co jemy. Ważne są proporcje, jakość pożywienia, regularność, i wszystko to o czym piszę Wam każdego dnia. To nie ulega żadnej wątpliwości.
Ale pamiętajmy, że nasz organizm potrafi sobie świetnie radzić i świetnie dostosować się do sytuacji, w których przyjdzie mu się znaleźć.
Jeśli na co dzień odżywiamy się zdrowo, regularnie, a do tego trochę się ruszamy, to nasz metabolizm funkcjonuje jak wielki piec, w którym jedzenie pali się jak w ogniu i zasila nas energią. Jeśli więc zdarzy nam się odstępstwo, to nasz metaboliczny piec doskonale sobie z tym poradzi.
Poradzi sobie z kawałkiem ciasta w słodką niedzielę, obiadem u teściowej, wieczornym wypadem z koleżankami, czy służbową kolacją. Nie odnotujemy tego ani na wadze, ani na zdrowiu.
Jeśli spotkasz się z koleżankami i raz na jakiś i czas zjesz coś niezdrowego, twoja wątroba zmetabolizuje te syfki. Nie obawiaj się, że po zjedzeniu kawałka pizzy na pszennym cieście i z niewiadomego pochodzenia serem, od razu zaatakuje cię chmara wolnych rodników i pouszkadza ci komórki.
Pamiętaj co mówił Paracelsus "wszystko jest trucizną i nią nie jest. Zależy od dawki".
Często dostaję maile w stylu:
* idę na wesele, co ja mam tam zjeść? może nie zjem tortu?
* poszukuję mleka kokosowego do twojego dania, a w tych które znalazłam u mnie w mieście są dwa "E". Co mam zrobić ? W sieci nie zdążę kupić, a tak mam ochotę dziś to zjeść ?
* zawsze w piątki wychodziłam z koleżankami potańczyć, co mam zrobić aby nic tam nie jeść, jak się przed nimi wytłumaczyć aby nie wyjść na dziwaka?
Przykładów mogłabym mnożyć mnóstwo.
Widzicie w czym rzeczy ? Czerwony żołnierzyk ! Jak trafi się raz na jakiś czas, zostanie zrównany z ziemią, spalony w metabolicznym piecu.
Kochani, cieszmy się życiem, cieszmy się jedzeniem. Jedzmy zdrowo, bo od tego zależy nasze zdrowie, ale jeśli ktoś nas zaprasza do siebie, nie zachowujmy się jak dziwadła.
Owszem, jeśli na stole stoi napój słodzony aspartamem, nic się nie stanie jeśli poprosisz o wodę, ale jeśli gospodyni przygotowała wołowe zrazy, a ty nic nie zjesz bo to pewnie mięso z marketu, pełne hormonów i prionów które pewnie akurat u Ciebie wywołają chorobę Creutzfeldta – Jakoba to już jest przesada.
Widzicie różnicę ?
Przy okazji świąt, jak pisałam co i jak jeść, napisałam Wam abyście nie strofowali ciotek przy świątecznym stole.
I dziś też chcę o tym powiedzieć. Ja mam zasadę taką. Jak mnie ktoś pyta, to odpowiem. Jak chce porady, to poradzę. Ale nic na siłę.
W życiu wyznaję zasadę: Żyj i daj żyć innym. Nie strofuj, nie pouczaj, nie zmuszaj to twojego toku myślenia.
Jak jeszcze pracowałam na etacie nie zaglądałam nikomu do talerza. To mi wszyscy zaglądali, bo dziwaczne rzeczy przynosiłam. I tak nawiązywała się dyskusja, ale ja jej nigdy nie wszczynałam. To zawsze ktoś pytał. A czemu tak ? A to zjadliwe ?
Na początku będziecie uchodzić za dziwaków, ale jak waga poleci w dół, a cera zacznie błyszczeć, zaczną Was naśladować ;).
Ech życie ;)
Wracając do meritum. Jedzenie ma być radością, ma nas odżywiać, dostarczać witamin i minerałów potrzebnych do tego, abyśmy byli silni i zdrowi.
Ale mamy też spotykać się ze znajomymi, z rodziną która nie zawsze będzie podzielała nasz światopogląd. Żyj i daj żyć innym. Jeśli chcesz aby ktoś szanował twój światopogląd, uszanuj jego.
Jeśli się alienujesz, uważasz że jesteś kimś lepszym bo jesz eko kurczaka, unikasz rodzinnych obiadów bo tam tylko ziemniaki i schabowy to idziesz w niewłaściwym kierunku.
Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla Ciebie.
Jeśli jednak sprawy zaszły za daleko, a ty nie umiesz się przełamać, warto poszukać pomocy u specjalisty. To żaden wstyd. Wielką odwagą jest przyznać się przed samym sobą, że mam problem.
I wielką rzeczą jest dać sobie pomóc.
Życzę wszystkim dużo zdrowia i dużo zdrowego rozsądku.