Sobotni poranek. Dzień bez makijażu, w piżamie, z wczesną pobudką, gdyż w domu śpi się krótko, intensywnie i zawsze można się wyspać. Mocna czarna herbata, której picie jest niemal rodzinnym obyczajem. I tu dochodzimy do momentu wstydu. Do rzeczy, której chyba nie wypada blogerce kulinarnej podążającej za modą.
Chodzi o ...kanapkę z kiełbasą. Niby taką zwykłą, normalną sprawę, choć jedzoną rzadko. Aby być modną to powinnam jeść chorizo, pastrami, ewentualnie szynkę skąpaną w wędzonym majonezie. A tu bubel! Kanapka z kiełbasą. Chleb kupiony w PSS Społem, warzywka kupione w sprawdzonym warzywniaku. Ratuje mnie jedynie w tym ambarasie fakt, że podrasowałam towarzystwo w jakim prezentuje mięsny wyrób. Rzodkiewka i szczypiorek fetujący wespół z fetą. Ot, nie ma dzięki temu tragedyjii .
A z innej beczki piszę pracę licencjacką o językowym obrazie świata na przykładzie kulinariów. Użyję
+Magazyn KUKBUK ,
+Magazyn Kuchnia i innych mądrych książek. Także trzymajcie kciuki , gdyż będę mocno naginać czasoprzestrzeń, aby ze wszystkim wyrobić się do maja.
I nie wstydzę się faktu, że lubię pana Adama L.: