W moim rodzinnym domu ciasta lubiło się pasjami. Co tydzień musiało jakieś być, co tydzień znikało przeważnie jeszcze przed niedzielą, przeważnie w nocy, gdy dzieci poszły już spać. Najpierw ciasta wypiekała Mama, potem z siostrą zaczęłyśmy się do tego garnąć. Nie pamiętam ani ile miałyśmy lat, ani która pierwsza zaczęła, ale to pewnie byłam ja ;) Pamiętam natomiast, że moim pierwszym ciastem musiał być murzynek. Nie mam na to dowodów, ale mam to wspomnienie murzynka sąsiadki, którym częstowała swoje wnuki, a na który i dzieciaki z sąsiedztwa się czasem załapały. Był to murzynek perfekcyjny, który bardzo chciałam odtworzyć w domu, i chyba nigdy mi się nie udało. Chyba nawet dostałam tamten przepis, ale kolejne próby i tak nie przybliżały mnie do ideału.
Z tego wczesnego pieczenia ciast pamiętam również to, że u nas piekło się ciasta do znudzenia. Nie było nowego przepisu co tydzień, ale co tydzień piekło się to samo, ulubione wtedy ciasto, tak długo, aż się wszyscy przejedli. Był więc cały sezon pleśniaka z konfiturą z aronii, były miesiące szarlotek i całe lato czekoladowego z cukinią. Dzięki temu, gdy przyszedł czas ciasta drożdżowego, miałam czas i wiele okazji, by opanować je perfekcji. I ponoć było, nawet lepsze niż to babcine, bo bez dodatku sztucznych olejków.
Ale to wszystko było naprawdę dawno temu, teraz ciasta piekę coraz rzadziej, a drożdżowe to już zupełnie od wielkiego dzwonu, może raz na rok, a czasami nawet nie.
Za to od jakiegoś czasu chodziły za mną bułeczki drożdżowe z książki 'O jabłkach'. Chodziły za mną już chwilę, tylko albo nie miałam 'białej' mąki, albo ziemniaków nie było pod ręką. W końcu kupiłam przesianą mąkę i pamiętałam o ugotowaniu kilku dodatkowych ziemniaków. Tylko co z tego, skoro już w trakcie okazało się, że cukru kokosowego uzbiera się jedynie połowa, podobnie z masłem. Poradziłam sobie jednak, dodałam to, co miałam pod ręką. Dopiero następnego dnia okazało się, że ziemniaki i tak zapomniałam dodać do ciasta... Efekt końcowy był i tak zaskakująco dobry.
Październik jest (między innymi) miesiącem walki z rakiem piersi. Skojarzenia (nie)przypadkowe.
Podaję przepis z książki, moje zmiany w nawiasach.
Bułeczki drożdżowe
(na podstawie przepisu E. Mórawskiej z książki 'O jabłkach')
450 g mąki (białej orkiszowej)
250 ml letniego mleka
100 g masła (pół na pół z tłuszczem kokosowym)
7 g drożdży instant
100 g cukru (50 g cukru kokosowego i pół łyżeczki stewii)
120 g ugotowanych ziemniaków (zapomniałam)
1 jajko do posmarowania
(w przepisie był jeszcze cukier waniliowy, który pominęłam i pół łyżeczki soli, ale moje masło było solone)
Nadzienie:
w książce były jabłka z owocami jagodowymi i cynamonem, ja użyłam musu jabłkowo-różanego.
Kruszonka:
50 g masła (tłuszczu kokosowego)
100 g mąki pszennej (orkiszowej jasnej)
50 g drobnego cukru (ksylitolu)
pół łyżeczki pasty waniliowej (pominęłam)
Drożdże wymieszać z łyżeczką cukru, maki i kilkoma łyżkami ciepłego mleka. Odstawić na 15 minut. Dodać pozostałe składniki i wyrobić elastyczne ciasto - osobno rozpuściłam masło i dodałam do wstępnie wyrobionego ciasta, a następnie zagniotłam do wchłonięcia tłuszczu. Odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia i podwojenia objętości (1-1,5 godz).
Składniki kruszonki mieszamy razem, do powstania okruchów. Użyłam jedynie połowy kruszonki do drożdżówek, resztę zużyłam dwa dni później do zapiekanych gruszek.
Z wyrośniętego ciasta uformować bułeczki (6-8 sztuk), spłaszczyć, w środku zrobić dołek (można użyć kieliszka, a dołki posmarować śmietaną, czego nie zrobiłam). Boki posmarować rozbełtanym jajkiem. Zagłębienia wypełnić łyżką musu jabłkowo-różanego, całość posypać kruszonką. Można odstawić do wyrośnięcia na 30 min, można włożyć do lodówki na noc i piec następnego dnia, wcześniej doprowadzając do temperatury pokojowej (tak zrobiłam). Piec 15-20 minut w 200 stopniach, do nabrania koloru. Studzić na kratce. Ja zrobiłam 6 sztuk, bo więcej nie weszłoby na blaszkę, którą wstawiłam do lodówki. Polecam zrobić trochę mniejsze, wtedy proporcje ciasta do musu będą idealne ;)
Mus jabłkowo-różany
2-3 części jabłek
1 część owoców dzikiej róży
Obrane jabłka pokroić w mniejsze części, dusić pod przykryciem z niewielką ilością wody, do powstania musu. W razie potrzeby przetrzeć przez sito.
Owoce dzikiej róży zalać wodą (mniej więcej tyle samo wody co owoców). Gotować na niewielkim ogniu do zmięknięcia owoców, ok. 20-30 minut. Zblendować i przetrzeć przez sito, lub potraktować przecierakiem.
Oba musy wymieszać, ewentualnie dosłodzić, Polecam zrobić większą ilość i spasteryzować, doskonale nadaje się również do szarlotki.