Jak wiecie zapewne z Facebook'a, w weekend brałam udział w biegu "Druga Dycha do Maratonu". Pisałam o tym cyklu przy okazji poprzedniego biegu (
TUTAJ).
Ja mi poszło? Cóż... Liczyłam na lepszy wynik. Mam zatem teraz nauczkę, by wziąć się do roboty. Nie o tym chciałam jednak napisać, a o kibicach.
Trasa była przyjemna, a ja nie dałam z siebie wszystkiego. W związku z tym mogłam przyglądać się, co działo się na poszczególnych odcinkach. I wiecie co? Kibice to jakaś magia! Nie obrażając nikogo, można podzielić ich na parę grup.
Małe dzieci i ich rodzice
Serce rośnie, gdy mija się szkraby czekające przy barierkach. Zwykle to rodziny któregoś z uczestników biegu, nie przeszkadza im to jednak w dopingowaniu wszystkich pozostałych. Robią dużo hałasu, nie wstydzą się krzyczeć. Po prostu bomba! Bardzo często machają i przybijają piątki wszystkim uczestnikom. Zawsze zastanawiam się wtedy, kto ma większą frajdę z trafionej piątki - ja czy taki berbeć.
Przypadkowi przechodnie
Duże biegi wiążą się zwykle z paraliżem miasta. Trasy często biegną po ulicach wyłączając przynajmniej jeden pas z ruchu, nie mówiąc już o całkowitym jego wstrzymaniu na skrzyżowaniach. Co najdziwniejsze nikt się jawnie nie buntuje. Kierowcy stoją w korku, inni czekają na przystankach na unieruchomione autobusy, piesi zostają zatrzymani na przejściach. I wiecie co? Zamiast marudzić, czy rzucać niewybrednymi komentarzami, większość niezależnie od wieku zaczyna kibicować. Nieważne czy to emeryci w beretach siedzący na przystanku, czy przypadkowe rodziny zatrzymane w połowie zakupów, wszyscy klaszczą! Spontaniczny gest, a taki miły!
Wolontariusze i organizatorzy
Są też osoby związane z organizacją imprezy. Czekają rozłożeni wzdłuż całej trasy niezależnie od pogody. Deszcz, wiatr? Krzyczą, aby się nie poddawać, podadzą wodę, pilnują aby nikt nie pomylił trasy. Bez nich chyba nikt by nie pobiegł.
Służby mundurowe
Wśród obsługi technicznej są także ratownicy medyczni, policjanci, żołnierze, strażacy. Dzięki nim wszyscy mogą bezpiecznie dotrzeć do mety. Nie zawsze mogą sobie pozwolić na typowe dopingowanie, ale ich obecność jest bardzo ważna.
"Prywatni" kibice
Są też osoby, które nie mieszczą się tych ramach. Dla mnie taka osobą jest mój mąż. Pomimo, iż nie jest fanem biegania, sam woli kanapę i paczkę chipsów, to i tak dzielnie znosi moje kolejne pomysły. Czasem rzecz jasna studzi moje zapały, tak że na zasadzie kompromisu startuję tylko w dużych i ważnych biegach zamiast w każdym co dwa tygodnie.
Niemniej jednak kiedy już biegam, służy mi każdą pomocą - wozi, pilnuje, czeka przez cały czas na parkingu. Kiedy ze stresu chcę zrezygnować nie pozwala, abym potem żałowała, że się poddałam. Gdy przybiegam na metę, co prawda nie krzyczy, nie kibicuje, nie robi to na nim większego wrażenia, ale zawsze czeka z bluzą, parasolem, wodą - czym trzeba. Potem szybko zapakuje w auto, żebym nie przeziębiła się plotkując bez końca o wrażeniach z biegu.
Innymi słowy, kibicowanie to nie tylko głośny doping, ale też solidna pomoc techniczna, bez której z pewnością nie dałoby się biegać.
Jak widać udział w biegu to nie tylko samo bieganie. To cała słynna "atmosfera". Emocje i pomoc zarówno znajomych i bliskich, jak i całkowicie nieznajomych.
I niech ktoś mi powie, że nie warto startować w biegach?
Nie dla miejsca na podium, czy robienia czasu, bo to powody dla czołówki, ale po prostu dla samego doświadczenia takiego wydarzenia i obcowania z innymi!