Otóż przez cały tydzień siedziałam w domu. Sama radość, sprzątanie i suchy kaszel :)
Ok. Nie było tak źle. Co prawda mąż jakoś specjalnie nade mną nie skakał, ale i tak było przyjemnie. Troszkę nadrobiłam czytanie książek. Napisałam nawet jedną recenzję na bloga męża (
KLIK). Planowanych było 5, po jednej na każdy dzień tygodnia, ale nie wyszło. Jak to M. mówi, trochę dałam sobie poszaleć kulinarnie. Przynajmniej nie byłam ograniczona czasem.
Bohater 1.
Co zrobić, jak się nic nie chce robić? Burgera! Szybkie, smaczne i daje poczucie fastfoodowe, tylko że w wersji zdrowej. Przepis na bułeczki oczywiście nie był mój :) Ja dopiero zaczynam przygodę z pieczywem na zakwasie. Podrzucam link (
KLIK). U mnie bułki wyrastały pół dnia, bo zapomniałam je postawić bliżej kaloryfera i nie chciały wyrosnąć w chłodnym mieszkaniu. (Tak na marginesie, jak to jest, że w moim mieszkaniu cieplej jak jest -5 niż jak jest około 0 stopni?)
Bohater 2.
To było danie typu "mam ochotę na rybę, ale nie mam pomysłu, co z nią zrobić. Pszłam więc po najmniejszej linii oporu. Rybę rozmroziłam, oprószyłam solą, pieprzem i mąką, obsmażyłam, na to wrzuciłam mrożonkę (na obrazku), lekko podlałam wodą doprawiłam solą i pieprzem, i udusiłam. I wiecie co? Przy moich miksach aromatycznych, mnóstwie dodawanych przypraw, to było naprawdę świetne. Proste smaki, wszystko delikatne.
Bohater 3.
Kolega przecudowny. Gulasz. Idealny na rozgrzanie, na wszystkie smutki. Namoczona ciecierzyca, wołowina, włoszczyzna (bez kapusty) rozdrobniona, cebula, pomidory z puszki krojone, sos sojowy, curry, ziele angielskie i pieprz, odrobina ostrej papryki. Mięso oprószone mąką i obsmażone, reszta dorzucona do gara jak leci, podlane wodą. W szybkowarze 30 min od zablokowania. Efekt? Rozpływająca się w ustach wołowina i mięciuśka cieciorka. Wszystko aromatyczne i pyszne. Moje zakochanie w gulaszach chyba będzie się pogłębiać :) Na przyszły tydzień zaplanowałam 2 kolejne.